Skontaktuj się z nami!   +48 511 991 135

Hard Work, oldschool i newschool w muzyce i tatuażu – wywiad


Pochodzą ze Śląska lub jak kto woli z Silesii, z którą są mocna związani. Po dwuletnim zawieszeniu działalności, co wyszło im chyba na dobre, powrócili w wielkim stylu. Od razu wzięli się mocno do pracy, czego efektem jest ostania płyta oraz liczne koncerty w całej Polsce. Przy okazji koncertu Hard Worków w Katowicach u boku Death Before Dishonor, postanowiliśmy podpytać chłopaków o muzykę i tatuaże. Poniżej prezentujemy ciekawą rozmowę z wokalistą Kornelem i perkusistą Mesjaszem, przeprowadzoną podczas upojnego świętowania urodzin Mesjasza.

Po długim okresie przerwy wróciliście do projektu Hard Work. Czemu zdecydowaliście się na powrót, a nie na przykład na nowy zespół?
Mesjasz:
Myśleliśmy nad nowym zespołem i nową nazwą, ale stwierdziliśmy z Kornelem, z którym jesteśmy w zespole od początku, że tak dużo pracy włożyliśmy w Hard Worka, że lepiej pozostać ze starą nazwą. Mimo iż był to praktycznie nowy zespół, z nowymi ludźmi. Jednak bez sensu było promować nową nazwę i znów się z nią przebijać. Może to jest pójście na łatwiznę ale według mnie tak jest lepiej.
Kornel: Stara nazwa już jakiś czas funkcjonowała na scenie i stwierdziliśmy, że damy radę odciąć się od wizerunku, który przylgnął do zespołu w niektórych środowiskach z powodu przemiany ideologicznej ówczesnego wokalisty. Ludzie dowiedzieli się, że ten człowiek został usunięty z kapeli dawno temu i jest już ok. Nawet już o tym zapomnieliśmy.

Dlatego Kornel przeszedł na wokal?
Kornel: Ja nie miałem zamiaru.
Mesjasz: Kornel ma dobry wokal i nie można było tego nie wykorzystać.
Kornel: Zaczynałem od basu, potem przeszedłem na gitarę, bo chciałem pograć właśnie na tym instrumencie. Przez chwilę mieliśmy ziomka na wokalu. Miał talent, ale poszedł w swoją stronę. Ciężko było znaleźć kogoś, kto by się podjął śpiewania w naszym zespole. Naprawdę! Łatwiej było znaleźć muzyka niż kogoś na wokal.

Jak wyglądało skompletowanie ekipy, która zdaje się tworzy teraz zdrowy trzon zespołu?
Kornel:
Po wznowieniu działalności Hard Work ciężko było ze składem. Byliśmy tylko my, czyli ja i Mesjasz. Potem z nieistniejącej już zabrzańskiej kapeli Suspensa dołączyli do nas basista i gitarzysta. Nie wyszło. Został z nich tylko basista czyli Gierant. Zanim trafił do nas Olek, z którym znaliśmy się jeszcze z czasów, gdy pogrywaliśmy w metalowych kapelach to przez zespół przewinęło się jeszcze dwóch gitarzystów. Po jakimś czasie na drugą gitarę doszedł Sivy i wtedy wydawało się, że skład jest naprawdę optymalny. Jednak w zeszłym roku znów doszło do zmian. Tym razem na stanowisku basisty. Gieranta zastąpił Kahi. Taki skład funkcjonuje w jak najlepszej kondycji do dziś.

Kornel, skąd przemiana w śpiewaniu z języka polskiego na angielski?
Kornel:
Równie dobrze możesz zadać to pytanie chłopakom ze Schizmy, 1125 czy wielu innych zespołów hc w Polsce. Odpowiedź będzie pewnie podobna. Według mnie język angielski jest bardziej uniwersalny. Poza tym lepiej wpasowuje się w muzykę, jest elastyczniejszy.

Ostatniej płycie trochę brak czadu. Wydaje mi się, że dużo lepiej wypadacie na scenie.
Kornel:
Rzeczywiście, mieliśmy dużo problemów z nagraniem tej płyty. Ciągnięcie tego strasznie nas już męczyło. Nagrywaliśmy to podczas wielu sesji. Studio cały czas było przebudowywane. Dochodził nowy sprzęt, przez co realizator nie do końca go znał. Była zmiana oprogramowania, przez co ścieżki nagrań się posypały. Już nie mieliśmy sił. Tak naprawdę pchnęliśmy ten materiał na siłę, aby się nie zestarzał gdzieś na półce. Pewnie dlatego nie jest on do końca satysfakcjonujący i dla nas, i dla słuchacza. Przepraszamy za to i gwarantujemy pełną rehabilitację na żywo.

Kiedy czeka nas wasza nowa płyta?
Kornel:
Jesteśmy w trakcie robienia materiału. Będzie to 8-9 utworów. Chcemy wypuścić coś pod koniec roku, ale nie wiem, czy nam się to uda.
Mesjasz: Na pewno na początku przyszłego roku płyta się pojawi.

Jesteście ze Śląska, skąd pochodzi Silesia Attack. Skąd się wzięło coś takiego i co to w ogóle jest?
Kornel: Nie jestem jednym z twórców tej idei, ale postaram się w wielkim skrócie wytłumaczyć o co chodziło. W połowie lat dziewięćdziesiątych przy okazji dobrych imprez kilku załogantów postanowiło stworzyć ekipę Silesia Attack i między innymi robić pod tym szyldem koncerty. Brało w tym udział kilka kapel z regionu, zarówno hardcorowych jak i punkowych. Silesia Attack miało swoje duże plusy: wspólne wyjazdy, koncerty, fajny klimat unity. Niestety nie ma to już takich rozmiarów, jak kiedyś. Może przez emigrację ludzi? Może przez to, że niektórzy stwierdzili, że wyrośli z tego, to już nie dla nich i nie chcą się w to bawić? My jednak nadal czujemy ten klimat i jesteśmy hardcore silesia.

Czujecie chyba mocny związek z regionem.
Kornel:
Tak! Stąd pochodzimy, tutaj mieszkamy i jesteśmy z tego dumni.

Ale nie z Sosnowcem?
Kornel:
Nasze przywiązanie do Śląska nie powinno być odbierane jak jakiś skrajny lokalny patriotyzm. Śląsk to po prostu nasz dom i mimo tego, że są w Polsce inne ciekawe miejsca, nie zamieniłbym się. Związki ze swoimi regionami czy miastami podkreślają mocno również inne polskie zespoły czy zespoły z USA. I właśnie o to chodzi – o związek i utożsamianie się z lokalną sceną. Bo jeśli ona słabnie, wtedy kwestia koncertów na tym terenie staje się bardzo problematyczna. Szacunek dla osób, które poświęcają swój czas, nierzadko również swoje fundusze na organizację koncertów. Bez tego by nas nie było. Nie nagrywamy dla potężnych korporacji fonograficznych. Cały czas funkcjonujemy dzięki undergroundowi. Gramy koncerty, jeździmy tu i tam, i cieszymy się, jeżeli widzimy, że nasza muzyka znajduje odbiorców. To dodaje nam energii.

Hardcore to dla was sposób na życie?
Kornel:
Pewnie, że tak. Jestem hardcore na co dzień jak i od święta :-). To jest nasze życie,  a nie weekendowa zabawa. Nie gramy prób i koncertów po to, żeby uatrakcyjnić sobie monotonię codziennego życia. Jestem w stanie wiele poświęcić dla tej muzyki. A jeśli istnieje coś takiego, jak etos hardcore, to przyjaźń, lojalność i rodzina na pewno są w nim zawarte.

Jak według was hardcore łączy się z tatuażem? Czy obie te dziedziny jakoś na siebie wpływają?
Kornel:
Według mnie te rzeczy są mocno ze sobą związane. W filmie “American Hardcore” wyraźnie powiedziano, że tatuaże pojawiły się wśród hardcorowców wraz z wysypem kapel hardcore z Nowego Jorku. Zresztą na konwencjach tatuażu często grają kapele hardcorowe. O czymś to świadczy.
Mesjasz: Bardzo fajnie, że się to łączy. Każdy, kto chce być hardcorowcem, musi mieć wytatuowane łydki 🙂 A tak poważnie, w ostatnim czasie temat tatuażu nie jest scenowiczom obcy. Wręcz przeciwnie. Jako, że sam tatuuję i gram w zespole, staram się łączyć oba te „klimaty”. Poza tym coraz więcej koncertów jest patronowanych przez studia tatuażu. Na imprezach hc widać, że ludzie stają się bardziej kolorowi. Ale tak dzieje się nie tylko na naszej scenie. Tatuaż stał się na świecie czymś „naturalnym” i wiele osób z innych subkultur też się decyduje na tatuowanie.

Sądzisz, że jest coś takiego jak hardcorowy tatuaż?
Mesjasz: Jak chyba nie trudno zauważyć na koncertach hardcorowych, stylami popularnymi na scenie są na pewno old i new school. Zresztą tego typu motywy często pojawiają się na okładkach płyt, koszulkach, plakatach. Jednak osobiście nie sądzę, aby było coś takiego jak hardcorowy tatuaż. Chyba że wytatuowany napis HARDCORE 🙂

To może hardcorowcy ze Śląska mają jakiś swój styl? 🙂
Mesjasz:
Śląski tatuaż hardcorowy powiadasz… 🙂 Tak na poważnie, nie chcę tutaj mówić o jakimś konkretnym stylu wśród Ślązaków, ale ludzie stąd bardzo często wplatają w swoje tatuaże jakieś śląskie symbole, jak na przykład herb czy szyb górniczy. Wielu tatuujących się wplata też w swoje wzory barwy naszego regionu. Sam zresztą często mam okazję robić takie rzeczy moim znajomym.

Jak zaczęła się twoja przygoda z tatuażem?
Mesjasz: Zaczęła się bardzo dawno temu, nawet dokładnie nie pamiętam kiedy. Już na początku szkoły średniej jeździło się na koncerty i oglądało wytatuowanych ludzi ze sceny. Tatuaże robiły wtedy na ludziach coraz większe wrażenie. Może wtedy nie było to jeszcze tak rozpowszechnione jak dziś, ale zaczęło to jakoś w mojej głowie kiełkować. Coraz bardziej interesowałem się tatuażem, tym bardziej, że od dzieciństwa ołówek nie był mi obcy. Później w Tarnowskich Górach, skąd pochodzę, powstało pierwsze studio tatuażu. Pracował tam mój przyjaciel. Dzięki niemu po raz pierwszy wziąłem do ręki prawdziwą maszynkę, co chyba było nie lada przeżyciem 🙂
Jednak tak naprawdę rysunkiem na ciele zacząłem się zajmować w momencie, kiedy zatrudniłem się jako grafik komputerowy w Drakkar Tattoo w Tarnowskich Górach. Przypatrując się codziennie jak Michał pracuje, zacząłem sam się w to zagłębiać, szlifując swój warsztat. Michał pokazał mi kilka „sztuczek”. Spodobało mi się to i podoba do dziś. Wiem, że nie jestem jakimś tatuatorskim wirtuozem, ale nie widzę siebie w innej pracy. Tatuowanie sprawia mi wielką satysfakcję i radość.

Tatuowałeś również zagranicą, zdaje się że w Anglii? Jak oceniasz podejście klientów do wzoru w kraju i tam?
Mesjasz:
W Anglii akurat byłem kilkanaście dni i pracowałem chałupniczo 🙂 Długi wyjazd, o którym mówisz, to był wyjazd do polskiego studia tatuażu w Cork w Irlandii. Według mnie w Cork, oprócz tego że jest coroczna konwencja i kilku niezłych tatuatorów, nie ma w ogóle klimatu. Miejscowi ludzie, którzy tatuowali się w naszym studiu, nie byli ani wybredni, ani twórczy – tatuaż traktowali bardziej jak pójście do sklepu po masło. Niewielu z nich interesowało, kto tatuuje w studiu i w jak  sposób to robi – ważne żeby było. Natomiast Polacy mieszkający w Irlandii wybierają naprawdę fajne motywy. Mimo że nie każdy z naszych rodaków interesuje się tatuażem, mają oni większa wyobraźnię. Irlandczycy tatuują się na ilość. Oczywiście mówię tu o klientach, z którymi miałem przyjemność pracować.

Planujesz otwarcie swojego studia? Bo chodzą takie słuchy…
Mesjasz:
Ale ten świat jest mały… 🙂 Chyba każdy tatuator planuje w przyszłości otwarcie swojego własnego studia. Ja również! Niestety, nie wiem jeszcze, kiedy to będzie. A może póki co nie chcę o tym mówić… 🙂 Mam jednak nadzieję, że niebawem do tego dojdzie. Poczekamy, zobaczymy… Na pewno chciałbym stworzyć dobrą ekipę, z którą można miło współpracować i wymieniać się doświadczeniami, a jednocześnie wyskoczyć razem gdzieś na balety 🙂

Po pracach widać, że robisz dużo new schoola – cartoona.
Mesjasz:
Tak, to prawda. Lubię old new school i komiksowe motywy, ale nie chcę zostać zaszufladkowany tylko dlatego, że preferuję takie a nie inne motywy. Kręci mnie praca nie tylko w kolorach, ale i w szarościach. Lubię tatuować twarze ludzkie, diabelskie motywy, no i oczywiście czaszki :-). Cały czas pracuję nad swoim warsztatem. Jednak widząc, jak tatuatorska scena idzie do przodu, wiem, że czeka mnie jeszcze mnóstwo pracy i nauki. Niektórzy twierdzą, że lepiej trzymać się jednego stylu i szlifować go na maksa, bo fajnie, jak można poznać po tatuażu, kto go robił. Ja jednak uważam, że warto się wyrabiać w wielu klimatach. Powinno się robić przede wszystkim to, co się czuje!

Przepytywał Ernest

Losowe zdjęcia

no_pain_no_brain_20091211_1020323878 death_before_dishonor_hard_work_minority_25082009_katowice_20090826_1180284967 death_before_dishonor_hard_work_minority_25082009_katowice_20090826_1573890039 schizma_20110225_1324791792 hardcore_tattoo__xronix_20100223_1597889891 watching_me_fall_20101107_1051789728 0513_magda tattoo_konwent_gdask_2009_1125_20090727_1180367234 Image00012