Skontaktuj się z nami!   +48 511 991 135

Hardcore to bycie wiernym swojej pasji – wywiad z Piotrem “Szwedem” Szwedowskim


Piotr „Szwed” Szwedowski jest polskim bikerem, który sukcesy na swoich jednośladach odnosi nie tylko w Polsce, ale również za granicą. W ubiegłym roku uległ wypadkowi, który cudem przeżył. To nie zniechęciło go jednak do jazdy. Ciężko trenuje, by odzyskać formę. Po wypadku założył firmę Szwed Distribution, która zajmuje się dystrybucją klocków hamulcowych firmy ZEIT i pomaganie riderom. Od dwóch lat mieszka w Krakowie, ale chce jak najszybciej wrócić do Wrocławia. Hardcore nie jest dla niego muzyką, ale stylem życia, sposobem działania i myślenia. Kocha tatuaże, które uważa za nieodłączona część siebie.


Jaki miałeś pierwszy rower i kiedy to było?
Szwed: Pierwszego nie pamiętam, ale pierwszy „wyczynowy” to Bmx American Rider. Dostałem go na komunię. Miałem osiem lat i nauczyłem się wtedy bunny hopa przez dwie leżące osoby.

Dziś masz kilka rowerów? Inny do jazdy po mieście, inny do skoków, inny do jazdy na wycieczki?

– Tak bmx, rower do 4x, szosówkę i na dniach będzie rower do codziennego katowania dirty. Zawdzięczam to mojemu sponsorowi dartmoor.pl, bo mój jest tylko bmx za 700 zł.

Dużo jeździsz?
– Generalnie dzień zaczynam godziną rozciągania. Potem siłownia, a wieczorem rower albo basen. Jednak ostatnie 10 miesięcy to śmierć kliniczna, pięć dni śpiączki, wieloodłamowe otwarte złamanie kości udowej, stłuczone serce, obrzęk mózgu, odma pourazowa, połamana łopatka, złamane żebra, uszkodzony nerw obwodowy lewej nogi, mega skomplikowane złamanie kości promieniowej, łokciowej i kości nadgarstka, zerwane wszystkie więzadła i mięśnie, więzozrost obojczykowo-łopatkowy lewego barku. W sumie siedem operacji i stracone łącznie blisko cztery litry krwi. Było więc sporo pracy, ćwiczeń i rehabilitacji, ale niestety mało jazdy.

Masz na koncie sporo kontuzji. Dają ci się one we znaki?
– Po takich rozjebkach cały czas coś „wychodzi”. Po trzydziestu minutach jazdy mam na przykład problemy z biodrem. Generalnie najbardziej dokucza mi teraz kręgosłup. Miałem kiedyś uraz części lędźwiowej. Zmniejszyłem się wtedy o kilkanaście milimetrów i dwa dyski mi się przesunęły. Gdy więc zaniedbuję ćwiczenie grzbietu, mięśnie „puszczają” i kręgi robią, co chcą. Jest ucisk na rdzeń, a reszta to już wiadomo. Dlatego muszę tyle ćwiczyć.

Kontuzje i dolegliwości nie zniechęcają cię do jazdy?
– To jest w sumie bardzo ciekawa sprawa. Sam nie wiem. Mimo iż zastanawiałem się nad tym nie raz. Mam to od małego i czym starszy jestem, tym bardziej to we mnie siedzi. Nie chodzi o żadne sukcesy czy rezultaty. Nie wiem, jest to może jakieś zbliżenie się do pewnego rodzaju granicy, może swojej granicy. To jest takie uczucie jak przy jeździe 300 km\h autem. Czujesz wszystko strasznie mocno, bo wiesz, że zaraz możesz już tego nie czuć. W sumie po moich bliskich spotkaniach z Panią Śmiercią czuję to nawet mocniej. Lubię czuć, że żyję. Uwielbiam, jak mnie rozpierdala euforia i emocje! Kocham to! Z drugiej jednak strony po kolejnych mocnych przejściach jest naprawdę trudno do tego wszystkiego powracać.

Po najpoważniejszym wypadku na quadzie zastanawiałeś się, czy nie przestać jeździć?
– Jedno z pierwszych zdań , które zarejestrowałem po śpiączce na ojomie, było to z ust mojej mamy: „Synku, nie wiemy kiedy, nie wiemy jak, ale będziesz jeszcze jeździł”. To jest sedno sprawy.
Naprawdę wstyd mi, że tak poważna kraksa wydarzyła się na quadzie. Generalnie złożyło się na to sporo spraw w moim życiu, z którymi nie potrafiłem sobie wtedy poradzić. Wynika to z mojej słabości. Po prostu chujowo wyszło. Cieszę się tylko, że tamtego dnia nie miałem pod ręką motycykla albo mojego auta, bo wtedy nic by ze mnie nie zostało.

Przed wypadkiem wyjeżdżałeś na zawody za granicę, m.in. do Stanów. Jak porównasz polski rowerowy freestyle do europejskiego i amerykańskiego?
– Kilka lat temu to była przepaść. Teraz, przynajmniej w dircie, nie widać prawie różnicy. Mówię oczywiście o scenie dirt mtb. Racing oraz bmx potrzebuje w naszym kraju jeszcze troszkę czasu.
Poza tym u nas jest to hobby nie zawód, a to wiele zmienia.

W 2007 roku przeprowadziłeś się z Wrocławia do Krakowa. Jak ocenisz krakowskie środowisko rowerowe?
– Nie znam całego towarzystwa i nie mnie je oceniać. Ale z tego co zaobserwowałem, to jest tu sporo rozpuszczonych, wylansowanych dzieciaczków, które nie chcą nic budować. Zostawiają jedynie po sobie syf na miejscówkach i rozpisują się na forach. Jakoś mnie to nie interesuje. Mam swoja małą ekipę, z którą buduję i jeżdżę.
Pozytywna sprawa w Krakowie to powszechne używanie roweru jako środka transportu. Bardzo to popieram.

Po wypadku założyłeś firmę Szwed Distribution. Jak idzie?
– Teraz jest ciężki okres na start z własną działalnością. W chwili obecnej naszym głównym działaniem jest dystrybucja klocków hamulcowych firmy ZEIT i pomaganie riderom.

Zamierzasz poszerzać działalność?
– Naszym najnowszym pomysłem jest stricte mtb, bmx, mx brand ciuchowy, nad którym prace już się zaczęły. Nie będzie to produkcja strojów kolarskich czy motokrosowych, ale bardziej lifestylowy brand workingstyle.

Zaczynasz również sprzedawać ciuchy linii Stay Strong.
– Jestem mega dumny z jednego faktu. Trudno używać słowa przedstawiciel, bo jest to działalność non profit, ale otrzymałem od Fundacji Stephana Murraya tak zwane przedstawicielstwo na Polskę. Stephen Murray to jeden z największych wymiataczy w historii bmxa. Miałem okazję go poznać i z nim pojeździć. Stephen wygrał w 2001 X gamesy w dircie robiąc podwójnego flipa. W 2007 w trakcie zawodów Dew Tour podczas kręcenia tego triku miał paskudny upadek. Przeszedł śmierć kliniczną, złamał kręgosłup na odcinku szyjnym, uszkodził rdzeń kręgowy w wielu miejscach. Stephen jest sparaliżowany od szyi w dół. Ma na utrzymaniu dom, dwójkę małych dzieci i żonę. Fundacja jest akcją, która została rozpoczęta przez bmxowców, przyjaciół Stephena. Nagrali nawet dla niego kawałek Soldier. Numer stworzyły ikony bmx – TJ Lavin, Nastazio, Simon Tabron  (http://www.youtube.com/watch?v=862Upwy-qYo). Właśnie w celu zbierania kasy na Murraya powstała linia ciuchów: www.staystrongapparel.com. Można je dostać w USA, Wielkiej Brytanii, Niemczech. No i teraz będą dostępne również w Polsce. Stay Strong!

Twoimi marzeniami nie są jednak rowery, a auta, freestyle motocross, sportbike i surfing. Kiedy zamierasz je zrealizować?
– Definitywnie moją największą pasją są samochody i trening autami. Przez jakiś czas miałem możliwość ćwiczenia różnymi autami pod okiem Adama Dzitko, mojego kolegi i utalentowanego kierowcy rajdowego. Sport samochodowy jest moim największym marzeniem. Wydaje mi się, że postępy przychodziły by mi dużo łatwiej niż na biku czy desce. Jedynym problemem są koszty. Wiem jedno! Auta to mój cel i gdy zdołam się troszkę odbić finansowo, będę to robił. Mało tego, zamierzam tę pasję kontynuować długo po tym, jak przestanę rowerować.

Bmx, krav-maga, snowboard. Sport pełni chyba w Twoim życiu bardzo ważną rolę?
– Tak, sport zawsze pomagał mi walczyć z bałaganem na strychu. Kravka była na zimę, gdy nie jeździłem na biku, jakieś trzy czy cztery sezony. Snowboardzik był jakieś 14 sezonów. Kiedyś był nawet ważniejszy od bika. Ścigałem się w bx, ale odpuściłem z powodów finansowych. Od czterech lat nie byłem na desce. Jak patrzę teraz na ten cały snowboarding, to mi się chce nauczyć jeździć na nartach.

Czy jest w twoim życiu miejsce na muzykę?
– Wstyd mi się przyznać, ale miejsce na muzykę w moim życiu jest tym mniejsze im więcej się w nim dzieje. Wywiadzik jest dla strony Hardcore Tattoo, więc domyślam się, że muzyka ma u Was spore znaczenie. Hardcore od czasów, gdy czułem go w sobie, gdy dostawałem drgawek na myśl o jakimś „hardcorze”, który jest do zrobienia, nigdy nie kojarzył mi się z muzyką. Tłumaczyłem sobie HARDCORE na TRZEBA NAPIERDALAĆ. Stanąć po śmierci klinicznej twarzą w twarz ze swoimi demonami i się nie pierdolić, pokonać ból, swoje słabości, ułomności spowodowane wypadkami i realizować siebie. Być WIERNYM SWOJEJ PASJI! I to jest dla mnie hardcore – sposób myślenia, działania i odczuwania. Gdy dowiedziałem się, że hardcore jest pojęciem wywodzącym się z muzyki, poszedłem na parę koncertów hc. Posłuchałem, popatrzyłem na młodzież słuchającą haseł typu „I’m strong, I’m not afraid of anybody , I’m hardcore” i pomyślałem sobie, że jest to kolejny wynalazek dla młodych bezjajecznych pokoleń, który ma na celu zarobienie kasy przy ferworze uradowanej gawiedzi zakupującej i strojącej się w tematyczne łachmany, zastanawiającej się, czy taraz hip-hop, punk czy hc będzie dla nich najlepsze i najbardziej cool. Dla mnie hardcore to postawa, to freestyle motocross, to auta, to ścigacze, to sporty walki, to bmx, a nie przyśpiewki dla wylansowanego towarzystwa. Hardcore nie ma dla mnie nic wspólnego z grajkowaniem.
A co do muzyki, teraz z racji nawału spraw i zajęć na maxa cieszy mnie dobra, spokojna muza. Ostatnio cały czas słucham Free beer at exit 80, lokalnej kapeli z miasteczka Roslyn w stanie Washington, miasteczka, gdzie kręcono „Przystanek Alaska”. Jestem honorowym strażnikiem leśnym tego distriktu i płytkę otrzymałem od locales forrest rangers i na maxa podoba mi się ich lokalne, górskie, prawdziwe granie. Natomiast na ojomie, albo po mocniejszych operacjach zawsze towarzyszą mi dwa numery: Farmer Boys „Here Comes the pain”” i Suicidal Tendencies „You can’t bring me down”.

Nie czujesz muzyki hardcore, ale za to czujesz tatuaże. Jaki wpływ wywarł na Ciebie Shaun Palmer (amerykański rowerzysta i snowboarder) i co masz na myśli mówiąc, że twoje tatuaże wiążą się właśnie z nim?
– Wstyd przyznać, bo tak mocnych idoli wręcz guru mają osoby o słabym charakterze, ale zdecydowanie tak. Wydaje mi się, że gdyby nie Palmer moje życie potoczyłoby się inaczej i teraz byłbym pewnie w innej sytuacji. Nigdy wcześniej nie wiedziałem, że ktoś może tak inspirować i motywować. Palmer jest moim guru już od 14 lat i jest ze mną codziennie, bo mam go wytatuowanego na całym przedramieniu w dwóch postaciach. Nie chcę tutaj podbijać do serialowych wątków tudzież do historii z gazet dla dziewcząt. Muszę jednak stwierdzić, że w miarę dorastania coraz więcej mnie łączy z Palmerem i coraz bardziej zaczynam rozumieć i odczuwać tę postać. Większość moich dziar jest o nim lub w jego stylu. Bardzo było mi miło, gdy producent filmu o Palmerze „Miserable Champion” zaprosił mnie do produkcji i poprosił o wywiad. Historia Shauna i sposób, w jaki siebie realizuje, jest, wydaje mi się, niezwykle podobna do tego, w jaki sposób sam funkcjonuję.

Jaka jest historia twoich tatuaży? U kogo się tatuujesz?
– Pierwszy tatuaż zrobiłem mając jakieś 16-17 lat w Guru Tattoo we Wrocławiu. Wzór przygotował i wydziargał „Jarosz”. To było moje nazwisko. W tym momencie mam ok. 30 tatuaży, ale mam nadzieję, że zaczną się one zlewać w jedną całość. W końcu dopiero zaczynam swoją przygodę z tatuażem. Wszystkie wzory, oprócz dolnych pleców, zrobiłem w Guru Tattoo we Wrocławiu. Moim ulubionym tatuatorem jest Grzegorz Małek, który pracuje właśnie w tym studiu.
Moje tatuaże są częścią mnie, niczym na pokaz. Nieraz myślałem sobie, czy będąc na bezludnej wyspie, tatuowałbym się, gdybym miał taką możliwość. Stwierdziłem, że wtedy to bym się dopiero wydziargał.

Czy tatuaż jest obecny w sporcie, który uprawiasz? Czy jest różnica między polskimi i np. amerykańskimi zawodnikami?
– Generalnie w USA freestyle motokrossowcy, bmxowcy i cała ekipa od extreme oporowo promują tatuaże. Na maxa napędzają temat ci, którzy są naprawdę mocno popisani. Wiadomo u nas Ameryki nie ma, realia są inne i tatuaży w tych sportach raczej mało. A jak już ktoś coś ma, to gadają o nim, że pozerek. Może dzieciaki by chciały, ale boją się rodziców. Nie wiem.
Sam miałem w sumie ten problem. Przez cztery lata, kiedy jeszcze mieszkałem z Ojcem i miałem już „porobione” rączki, o każdej porze dnia i roku był długi rękaw. Nie ważne czy lato na żaglówce i 35 stopni, czy różne inne sytuacje. Cztery lata się przed Starszym kryłem. Teraz jest to dla mnie bardzo śmieszne. Wtedy jednak byłem mocno zdeterminowany, a Tato uważał wtedy, że tatuaże to coś, co by mnie dożywotnio przekreślało. A ja chcę być dobrym synem! 🙂

Jakie następne wzory?
– Mam sporo nie skończonych tatuaży. Teraz chcę dokończyć lewe przedramię, gdzie mam wytatuowany obraz legendy FMX Mika Metzgera przedstawiający świecę zapłonową w silniku.
Są jednak dwa problemy: kasa i odległość do mojego studia.

KaśkaHCT

Piotr Szwedowski: http://blkmrkt.fc.pl/resume/contact.html

 

Losowe zdjęcia

body_art_convention_warsaw_2011_20120206_1668505807 robert_robson_ypik_robtattoo_20110614_1792405901 festung_breslau_tattoo_convention_2010_20101031_1925309327 in_other_climes_20111031_2017325362 eye_for_an_eye_20100120_1496369779 44402575_1987309417974427_6202934159933964288_n DSC04247 9 magda1105