Skontaktuj się z nami!   +48 511 991 135

Twaróg: nie chcę się bawić w żadną patologię [wywiad]


fot. Janek Hubrich

Odkąd pojawił się w życiu publicznym, wzbudza kontrowersje. Działał w Młodzieży Wszechpolskiej, chciał nazwać plac im. Ożańskiego, uwielbia tatuaże. Sukcesywnie całe swoje ciało pokrywa nowohuckimi tatuażami. Z Maćkiem Twarogiem, który właśnie napisał książkę o Nowej Hucie, rozmawia Katarzyna Ponikowska. Sesję zdjęciową wykonał Janek Hubrich.


Masz kolejne tatuaże nowohuckie?
Maciek: Trzy. Szkic i tabliczkę osiedla Wandy oraz plan Nowej Huty. Kusi mnie, by wytatuować też palce u rąk, ale nie wiem, jakie będą reakcje otoczenia. Zresztą sama wiesz, jak jest.

A co nowohucki pasjonat robi w ogóle w Domu Zwierzynieckim?
– Wiedziałem, że o to zapytasz (śmiech). Przede wszystkim pracuje.

Dlaczego nie w Hucie?
– Na Zwierzyńcu mam określoną rolę do spełnienia. Poza tym w oddziale nowohuckim jest już kilku nowohuckich pasjonatów, którzy czują do tej dzielnicy to, co ja i robią świetną robotę.

“Nowa Huta to moja mała ojczyzna”. Tak zaczyna się książka, którą właśnie skończyłeś pisać.
– Zebrałem to, co zostało mi w pamięci, a czego już nie ma – miejsca, ludzi, historie, które odcisnęły jakieś piętno na moim życiu. Szkoda by było, żeby to się gdzieś zagubiło. Generalnie opisuję lata 80., w których dorastałem.

Postawiłeś na nietypową formę alfabetu. Nadajesz słowom nowe znaczenia.
– A z czym kojarzy się tobie np. słowo benzyna?

Z paliwem, które wlewam do auta.
– A mi z zapachem. Mieszkałem na os. Wandy przy stacji benzynowej. Jako mały dzieciak siadałem na murku przy domu i oglądałem fajne zachodnie bryki, które tam podjeżdżały. Ale stacja była też bardzo uciążliwa. W naszym ogródku rósł szczypiorek, który mama zawsze zrywała do jajecznicy. Śmiała się, że będziemy świecić w nocy. Ale ja byłem zakochany w tym szczypiorku.

Słowo “barbakan” też znaczy dla Ciebie co innego niż dla reszty krakowian.

– Oczywiście miałem świadomość, czym jest Barbakan. Ale jako małolat znałem to słowo bardziej jako nazwę piwa. To było pierwsze piwo, które wypiłem, na dodatek z chłopakami, którzy mi wtedy imponowali. Byli metalami, mieli dłuższe włosy od moich i jeździli na Metalmanię. Ale nie zawsze mieli tyle materiału do słuchania, co ja.

Czemu?
– Miałem to szczęście (lub nieszczęście), że mój ojciec mieszkał za granicą i jak ktoś do niego jechał, ja dawałem mu listę zakupów. Przywozili mi czarne płyty Iron Maiden, AC/DC, Metallici.

To byłeś na osiedlu metalową szychą.
– Dodatkowo miałem dwukasetowy magnetofon i mogłem przegrywać kasety. Właśnie takie wspomnienia chciałem zamieścić w książce. Tym bardziej, że moich rówieśników z tamtych lat jest coraz mniej.

Przez książkę przewija się sporo postaci.
– Jest dużo mojej rodziny, postaci z podwórka czy przyjaciół, jak np. Robery, który już się z Huty wyprowadził. Nie wyobrażał sobie, żeby jego dzieci wychowywały się w tym samym miejscu co on. Uważał to miejsce za przeklęte.

To zupełnie inaczej niż Ty.
– Bo według mnie podwórko nie jest złym miejscem. To był nasz mały świat – miejsce, gdzie czuliśmy się bezpiecznie, pewnie. Jak u siebie w domu.

A co Ty pamiętasz ze swojego podwórka?
– Byliśmy dumni, że mieszkamy na os. Wandy. Nazywało się w końcu tak, jak bohaterska księżniczka, która wolała się utopić w Wiśle niż chajtać z Niemcem. Poza tym wszyscy wszystkich znali. Chodziliśmy do jednej klasy, nasze rodzeństwo się przyjaźniło, a nasi rodzice razem pracowali.

fot. Janek Hubrich

Nikt nie był anonimowy?
– Anonimowości tam nigdy nie było i nadal nie ma. To było w planie architektów. Nowa Huta została zbudowana na wzór Nowego Jorku. Urbaniści stworzyli tzw. jednostki sąsiedzkie, które pomagają stworzyć ducha i klimat miejsca. Nowojorczycy są tak samo przywiązani do starej części miasta jak my do Nowej Huty.

To dlatego mówicie, że jedziecie “do Krakowa”, a nie do centrum?
– “Do Krakowa” to takie określenie przedmiejskie. Ale był czas, kiedy nowohucianie nie musieli przyjeżdżać do Krakowa. I mimo iż stare miasto fascynowało mnie jako historyczne miejsce, to był moment, że bardziej znałem je teoretycznie niż praktycznie. Moja mama była w Krakowie tylko kilka razy. Takich przypadków jest w Hucie tysiące. Mieli pod nosem kościół, sklepy, pracę, szkołę. A odpoczywało się nad zalewem.

Dlaczego ta sielankowa okolica zyskała z czasem złą sławę?
– W pewnym momencie ludzie, którzy byli dla mieszkańców Huty autorytetami i zmieniali ją na lepsze, odpłynęli z tej dzielnicy. Nowa Huta powoli zaczęła stawać się miejscem zapomnianym. Nikt o nią nie walczył. Nagle zostaliśmy sami. Nie było nikogo, kto by głośno powiedział, że Huta ma potencjał, że trzeba zatrzymać proces niszczenia. Z nudów zaczęliśmy sięgać po alkohol, narkotyki. Zaczęliśmy jeździć na mecze, bić się po mordach. W 2002 jako radny dostałem szansę, żeby zatrzymać medialną nagonkę na Hutę. Zacząłem inicjować proces zmian.

Przebyłeś ciekawą drogę: od metalowca poprzez kibica aż do Młodzieży Wszechpolskiej. Krakowianie nadal pamiętają Cię z marszu równości, na którym stanąłeś po stronie zadymiarzy rzucających kamieniami.
– Myślisz, że nie pamiętają mnie z innych wspaniałości? Wielu moich znajomych gejów pozdrawia mnie dziś z tego powodu. Mówią, że mają nadzieję, że dostali moim kamieniem! A tak serio, to nie rzuciłem wtedy ani jednym kamieniem. Znalazłem się na tej paradzie przypadkiem.

Więc jak to się stało, że trzymałeś megafon?
– Gość, który trzymał tubę, akurat miał telefon. A że stałem obok, to mi ją podał. Wtedy fotograf pstryknął mi zdjęcie.

Wiesz, że nikt nie wierzy w takie tłumaczenie?
– Nie dziwię się, też bym nie wierzył. Ale to nie zmienia faktu, że tak było.

Jaki masz dziś stosunek do Młodzieży Wszechpolskiej?
– Byle jaki. To jest epizod, którego nie wymażę ze swojego życia. Od siódmej klasy zacząłem się interesować Endecją. Przeczytałem biografię Romana Dmowskiego. Po ciężkiej chorobie szukałem dla siebie czegoś aktywnego. Znalazłem Młodzież Wszechpolską. Dziś wspominam ten okres negatywnie, bo skończył się on dla mnie bardzo nieprzyjemną sytuacją. Po prostu patrzę na to obojętnie, podobnie jak na całą klasę polityczną w tym kraju.

Jeśli nie uda Ci się znaleźć wydawcy swej książki, założysz własne wydawnictwo?
– Miałem taki plan, ale zdecydowałem, że nie chcę mieć więcej do czynienia z urzędnikami. Prowadzenie własnej działalności gospodarczej jest w Polsce nadal zjawiskiem patologicznym, a ja nie chcę się bawić w patologię. Wolę sam wydać książkę. Po prostu!

Rozmawiała Katarzyna Ponikowska

Zdjęcia Janek Hubrich

Wywiad ukazał się 19 sierpnia 2011 roku w “Gazecie Krakowskiej”.

 

Losowe zdjęcia

tattoo_konwent_gdansk_2012_-_tatuaze_86_20120814_1148287932 luk_art_force_warszawa_20120306_1575199767 tattoo_konwent_gdask_2010_20100814_1461298357 sabretooth_6_20121109_1137177987 konwencja_tatuau_w_pradze_2011_20110619_1286289763 brygada_kryzys_20091112_2051039429 witch_hunt_20090928_2044697368 33619110_1788137867891584_7925299140362240000_n weronika1_ktk