Skontaktuj się z nami!   +48 511 991 135

Schizma: Jesteśmy zwierzęciem koncertowym [wywiad z Pestką]


Za niecałe dwa miesiące, najprawdopodobniej 11 grudnia, nakładem Spook Records ukaże się nowa płyta Schizmy, legendy polskiego hardcora. Zespół istnieje na scenie od 20 lat, a jego żywiołowe koncerty przyciągają tłumy. Bezkompromisowe brzmienie Bydgoszczan nie słabnie, mimo iż przed dwie dekady przeszli wiele zmian personalnych. Ostatnio stali się swoistym zespołem konwencyjnym – stają się nieodłączonym elementem muzycznej oprawy imprez tatuatorskich. O tzw. „koleżeńskim” stylu w tatuażu, hardcorowej modzie, zmianach na scenie hc i nowej płycie rozmawiamy z wokalistą zespołu – Pestką, który jest najdłużej związany ze Schizmą.


Już cztery lata czekamy na nową płytę. Czemu tak długo?
Pestka:
Jeżeli chodzi o płyty, to nie jesteśmy zbyt produktywni. Jesteśmy zespołem niezbyt pracowitym i nie mamy ciśnienia na produkcję. Mamy swoje życie poza kapelą. Zespół jest ważny, jest dla nas odskocznią, ale nie celem życiowym numer jeden. Poza tym zmienił się  skład zespołu, przez co musieliśmy ograć trochę materiał koncertowy i dopiero wtedy zabrać się za nowe kawałki. Nowa płyta powinna być gotowa na koniec września. Mamy już nawet zarezerwowane studio. Jeżeli chodzi o wydanie, nie mamy na razie nic ustalonego. Nie wiem, kto będzie wydawcą. Jak do tej pory nie było w 100 proc. udanej płyty Schizmy, która zadowoliłaby wszystkich w każdym aspekcie, no może ostatnia – „Hardcore Enemies”. Wydawanie krążków zawsze odbywało się na zasadach koleżeńskich, nie profesjonalnych. Dlatego nie zawsze wszystko wychodziło tak, jakby powinno wyjść. Schizma nigdy nie była nastawiona na sukces związany z kolejnym wydawnictwem. Jesteśmy zdecydowanie zwierzęciem koncertowym.

Ostatnią płytę wydaliście w niemieckiej wytwórni Madmob Records. Jak to się stało, że wasi zagraniczni wydawcy nie byli w stanie was wypromować?

– Może dlatego, że podchodzimy do muzyki jak pasjonaci, którzy się nią bawią. Nie myślimy o posiadaniu zespołu jako o sposobie na wylansowanie się. Nie chcemy dać się zwariować promo-maszynie, gdzie, żeby być popularnym, trzeba grać wszędzie na każdych warunkach, siedzieć non stop w necie czy wciskać ludziom płyty, gdzie tylko można. Dlatego nie ustawiamy na siłę koncertów. Można by robić trasy, jeździć po świecie, grać gdzie się da. U nas jednak każdy ma swoje życie i swoje obowiązki, więc nie możemy postawić wszystkiego na jedną kartę. Musimy brać pod uwagę różne rzeczy, nie tylko zespół. Jednak na tyle, ile dajemy radę, staramy się to robić.  Madmob Rec. wydawał się w tamtej chwili najlepszą opcją – okazało się, że jednak nie do końca… Jest to już zamknięty rozdział i kolejne doświadczenie w historii zespołu.

Schizma istnieje już 20 lat. Przez ten czas przez zespół przewinęło się tyle osób, że mogłoby z tego powstać kilka zespołów. W tym momencie mamy dwie kapele – Schizmę i Schizmę 90…
– To jest dość zawiły temat. Od wielu lat można by się zastanawiać, w którym momencie Schizma jest jeszcze Schizmą, a w którym już nią nie jest. Gram w Schizmie od 16 lat (od 1994 roku) i byłem w zasadzie we wszystkich składach tego zespołu. Uważam, że to upoważnia mnie do trzymania tej nazwy. Poza tym, nowe osoby, które się pojawiają, nie są znikąd. To są ludzie, którzy albo zawsze ze Schizmą mieli coś wspólnego, albo istniały gdzieś na orbicie Schizmy. To jakby naturalna ewolucja. Niektóre osoby zdecydowały się odejść, ale ja nie czuję się odpowiedzialny za to, że pod wpływem czyjegoś odejścia miałbym zmieniać nazwę lub profil kapeli. Dopóki będę grał w tym zespole, będziemy występować pod nazwą Schizma. A co najważniejsze, osoby, które miały istotny i najdłuższy wkład w nasz rozwój, czyli Schizmaciek i Monter, nie mają z tym problemu.

Jak oceniasz projekt Schizma 90?
– Miał powstać okazjonalnie, na 18-te urodziny Schizmy. Jednak gdy chłopaki się zeszli, złapali na nowo bakcyla i grają dalej. Mamy nawet wspólną kanciapę, w której gramy próby. Działamy natomiast jako dwa odrębne twory. Nie chcę jakoś szczególnie tego komentować i nie chcę, aby ktoś dopatrywał się w tej sytuacji jakiejś afery. Nie znam dokładnych planów chłopaków. Wiem, że robią nowe kawałki. Nie wiem jednak, czy będą nagrywali materiał, czy nie. Ja się tam nie udzielam, bo nie chcę i nie mogę ciągnąć dwóch rzeczy naraz. Mogę powiedzieć jedynie, że między nami dobrze jest, choć to dość kuriozalna sytuacja.

Przez tyle lat grania masz już chyba dość mocno wyrobione zdanie na temat polskiej sceny. Dużo osób uważa, że dzisiejsza scena hc/punk to w tej chwili głównie moda, że hardcore został obdarty ze swoich ideałów. Jak to widzisz?

– Jeżeli chodzi o modę, to wydaje mi się, że dotyczy to bardziej zespołów z MTV, które przechwyciły hardcorowy image. Scena undergroundowa nadal pozostaje niezależna. Nadal jest to wąska grupa ludzi. Nie notujemy jakiejś zwyżki na koncertach. Ludzie może zwracają większą uwagę na to, jak wyglądają, jak się ubierają i ja nie widzę w tym nic złego. Faktem jest jednak, że czasem na scenie są ludzie przypadkowi. Ale ich za rok lub dwa już tu nie będzie. Szkoda czasu na takie sprawy. Zawsze były kapele bardziej zaangażowane i bardziej imprezowe. Teraz również.

Nie wydaje ci się jednak, że scena hc/punk jest teraz bardziej płytka, mniej zaangażowana niż lata temu?
– Coś w tym jest. Na pewno jest mniej zaangażowania ideowego niż kiedyś. Nie jest to może do końca pozytywne. Z drugiej jednak strony ideologia hardcorowców często jest na pokaz. To też nie jest dobre. Nie mam styczności z takimi osobami, zespołami i nie staram się tego oceniać. Ja po prostu robię swoje. Uważam, że jest naturalna selekcja, wiadomo kto, co robi i z jakich powodów. Generalnie, posłuchasz jednego utworu kapeli i już wiesz, czy to są pajace i przebierańcy, czy kozacka kapela. Ale tak jest na każdej scenie: w hardcorze, hip-hopie czy metalu. Wszędzie są przebierańcy.

Kiedyś teksty Schizmy były bardzo “zaangażowane”. Nie uciekaliście od opisywania polityki, antyfaszyzmu, przemocy. Jak z tym jest po tych 20 latach?
– To wszystko nadal jest w naszych tekstach obecne. Jako osoba, która pisze teksty, staram się jednak unikać dublowania jakichś tematów. Bycie w zespole hardcorowym jest dla mnie jednoznaczne z pewną postawą – antysystemową, antyrasistowską, antynazistowską itp. Uważam, że jeżeli kiedyś określiłem się w jakiejś kwestii, to nie muszę manifestować tego na każdym kroku.   

Kim są tytułowi hardcore enemies z waszej ostatniej płyty? Mają coś wspólnego z ludźmi, którzy niszczą scenę, którzy niszczą to, co w niej prawdziwe?
– To był tekst Maćka. Chodziło w nim o stawianie się jasno po pewnej stronie. Ja kiedyś też napisałem podobny tekst. Jeżeli ktoś jest twoim wrogiem, powinien to wiedzieć. Jeżeli ktoś jest twoim przyjacielem i go kochasz, też powinien o tym wiedzieć. Nie chodzi tu o scenę hc i jej wrogów. Hardcore jest tutaj przymiotnikiem. Chodzi o wrogów, których traktujesz hardcorowo. Chodzi też o to, że hc znaczy być szczerym i otwartym. Trzeba jasno określić, za kim się jest i przeciwko komu.

Nie myśleliście, aby w swoich tekstach wrócić do języka polskiego? Teraz śpiewacie tylko po angielsku. Dlaczego?
– W pewnym momencie hardcore otworzył się globalnie i sceny zaczęły się przenikać. Zespoły z zagranicy zaczęły przyjeżdżać do Polski. My zaczęliśmy jeździć. Wydawało nam się wtedy, że jak ktoś usłyszy naszą płytę po angielsku, to będzie to dla niego bardziej przystępne. Dla obcokrajowców płyta po polsku brzmi jak płyta po węgiersku dla Polaka. Ni chuja nie wiedziałbyś, o co chodzi. To była taka pierwsza przesłanka. Żeby to, co chcemy powiedzieć, było czytelne nie tylko w Polsce. Nie zawojowaliśmy ani Europy, ani świata, niemniej jednak mam z angielskim do czynienia na co dzień, więc dość swobodnie mi się pisze teksty w tym języku. Uważam też, że społeczeństwo jest na tym etapie rozwoju, że proste hardcorowe teksty po angielsku nie powinny stanowić problemu.

Jednak pod sceną polskie teksty są lepiej odbierane.

– Wiem o tym. Widać to doskonale na koncertach Analogsów czy Eye For An Eye. Zdaję sobie z tego sprawę. Jednak ja już do angielskiego przywykłem. Nie traktuję tego, jako bycia na siłę kosmopolitycznym. Po prostu takie płyty robimy i uważam, że tak jest ok. Wiem, że jeśli nagralibyśmy płytę po polsku, zwiększyłoby to naszą słuchalność i odbiór. Niemniej jednak nie zależy nam na tym. Nie stawiamy na ilość za wszelką cenę.

Czym się zajmujesz na co dzień?
– Uczę angielskiego.

Jakie widzisz powiązania między hardcorem a tatuażami?

– Są nierozerwalnie związane! 🙂 Niemniej nie jest jednoznaczne, że kto ma tatuaże, jest hardcore. Wielu pajaców niestety też ma tatuaże.

Preferujesz jakiś konkretny styl, w którym się tatuujesz?
– Generalnie jest to styl „koleżeński”. Wielu z moich kolegów robiło mi tatuaże. Zawsze traktowałem to jako przypieczętowanie znajomości oraz pokazanie na skórze pewnych rzeczy, które są dla mnie ważne. Na ogół to nie są jakieś abstrakcyjne obrazki, tylko tatuaże, które coś mówią. Są to przeważnie motywy, które sam wymyśliłem. Lepiej lub gorzej, ale wyszły. W zależności od tego, jaki poziom w danym czasie koledzy reprezentowali.

Ostatnio staliście się zespołem konwencyjnym. Graliście już na imprezach tatuatorskich w Gdańsku i Krakowie. W sierpniu znów zobaczymy was w Gdańsku. Lubicie grać na takich imprezach?
– Bardzo! Jest to rozszerzona formuła artystyczno–koncertowa i to jest świetne. Ludzie, którzy przychodzą na taką imprezę mają nie tylko co obejrzeć, ale i posłuchać.  

Rozmawiał Ernest


 

 

Losowe zdjęcia

c377a96b21 gdansk_tattoo_konwent_10_20120831_1407842849 tattoo_festival_d_2009_20100218_1195252100 tofi_ink-ognito_rybnik_20100222_1379765881 graffiti_w_berlinie_7_20100114_1495229848 ghhfhgh daniel_mazurek_4_20120711_1007827523 good_old_days_20110609_1144066424 pestka_-_schizma_20101019_1810187590