Pierwszy raz miałam okazję zobaczyć koncert zespołu Ballkick w listopadzie 2018 r. Przyjechałam do Londynu z Hard Workami, którym Polacy mieszkający w Londynie, m.in. Kuba, wokalista Ballkicka, organizowali koncert. Jako support grał właśnie Ballkick. To był ich czwarty gig i pierwszy w ówczesnym składzie. Potem jeszcze kilka razy miałam okazję być na koncertach czy próbach zespołu, bo polubiliśmy się z chłopakami, a ja jestem częstym gościem w Londynie. Tuż przed wybuchem pandemii, w marcu 2020 r. pojechałam razem z nimi w mini trasę po Polsce. Grali wtedy na organizowanym przez nas koncercie w Krakowie, ze Schizmą w Bydgoszczy i na Rozbracie w Poznaniu. Ich koncerty, podobnie jak debiutancka epka „Short and painful”, spotkają się z bardzo fajnym odbiorem. Teraz jestem bardzo ciekawa ich pierwszej płyty, która wedle zapowiedzi, ma być już wkrótce gotowa. Z tej okazji postanowiłam pogadać z Kubą Szajerem, wokalistą Ballkicka.
Chwalicie się na swoim Facebooku, że wkrótce ukaże się wasza nowa płyta. Pandemia przyspieszyła jej powstanie? Czy pracujecie nad numerami w normalnym tempie?
Kuba Szajer: Chwalimy się, bo jest czym! Pandemia przede wszystkim skutecznie rozpierdzieliła promocję naszej debiutanckiej epki. Po jej wydaniu w grudniu 2019 mieliśmy okazję zagrać tylko trzy koncerty podczas mini trasy w marcu 2020. I zaczęło się to, co się zaczęło. Musieliśmy odwołać sporo koncertów. Ale żeby nie siedzieć na dupach i nie wypaść z formy, zabraliśmy się za szlifowanie nowych kawałków. Tak więc pandemia dała nam możliwość pracowania nad naszą pierwszą dużą płytą.
Nowy album będzie utrzymany w podobnej stylistyce jak wasza epka “Short and painful”? Czy możemy spodziewać się czegoś zupełnie nowego?
– Nowa płyta będzie miksem wszystkiego, co dobre w hardcore punku. Będzie wolno, będzie szybko, będzie ciężko. Rozwijamy się i chcemy, żeby każda kolejna płyta była lepsza. Na pewno będzie parę niespodzianek. Będzie też paru gości.
Zdradzicie jakich?
– Potrzymamy jeszcze trochę wszystkich w niepewności. Naszych gości będziemy przedstawiać sukcesywnie, bliżej daty wydania płyty. Mogę tylko powiedzieć, że będą to zarówno goście z polskiej sceny hardcore (dawno niesłyszani), jak i zagraniczni.
A datę wydania płyty już ustaliliście? Czy jest ona jeszcze bliżej nieokreślona?
– Wszystko zależy od tego, kiedy będziemy mogli zacząć podróżować, aby wybrać się do studia. Byłaby też skucha, jeśli nagralibyśmy kolejną płytę i nie moglibyśmy jej promować na koncertach live. Ballkick jest więc gotowy, tylko świat się musi ogarnąć. Mamy nadzieję, że w najgorszym wypadku na Gwiazdkę 2021 wszystkie niegrzeczne dzieci dostaną już swój nowy Ballkick w prezencie.
Rozumiem, że będziecie podróżować na Śląsk do studia Sivego, który jakiś czas temu dołączył do Ballkicka?
– Tak, studio to rzecz oczywista w naszym przypadku – Nest Studio. Mamy tam w końcu swojego rezydenta. Chcemy zrobić tę płytę w starym stylu. Zamykamy się w studiu na tydzień, aby to wszystko nagrać i na kolejny tydzień, aby to zmiksować. Jak w westernach! Wchodzi siedmiu typów do lokalu, zamykają się w nim i ten, który najmniej ucierpi, wysyła po wszystkim płytę do wydawcy.
Czyli jednak tym razem będzie wydawca? Bo debiutancką epkę zdecydowaliście się wydać sami, bez żadnej wytwórni. To była dobra decyzja?
– Myślę, że tak! Chcieliśmy mieć kontrolę nad tą płytą od A do Z. Na tamtą chwilę zrobiliśmy ją najlepiej, jak potrafiliśmy i wydaliśmy ją najlepiej, jak potrafiliśmy. Z dystrybucją nie mieliśmy problemu, bo pomogły nam zaprzyjaźnione sklepy. W Polsce m.in. nasze distro miało przecież twoje Hardcore Tattoo Records, co pozytywnie odbiło się na dostępności tej płyty nad Wisłą. Nowa płyta będzie jednak wydawana przez wytwórnię. Pozwoli to trochę odciążyć nas w sprawach czysto produkcyjnych, m.in. tłoczeniu, druku, transporcie. A my w tym czasie będziemy mogli skupić się na innych rzeczach.
Ile numerów znajdzie się na nowej płycie? Ile macie już gotowych?
– Wszystkie nowe kawałki są już gotowe i nagrane w domowych warunkach. W sumie będzie ich 11. Ale tak jak na pierwszym naszym wydawnictwie, nie radzimy wyciągać płyty z odtwarzacza od razu po ostatnim opisanym numerze.
Macie już pomysł na tytuł?
– Płyta nie ma jeszcze tytułu, ale mamy trzy robocze nazwy. Ostateczną decyzję podejmiemy po nagrywkach.
Wspomniałeś wcześniej, że pandemia przeszkodziła wam w promocji debiutanckiej epki “Short and painful”. Na szczęście tuż przed pandemią udało wam się zagrać w Polsce mini trasę, na którą miałam zresztą przyjemność wybrać się z wami. Według mnie się udała. A jak ty sądzisz? Który z koncertów wspominasz najlepiej?
– Nasza mini trasa była bardzo udana Dla Wojtka był to pierwszy koncert w Polsce po ponad 20 latach. Lars też przypomniał sobie, jak to jest grać na polskich scenach. Dla JJ była to w ogóle pierwsza wizyta w Polsce i bardzo mu się podobało. Z kolei nasz weteran – Bishop przeszedł przez trasę bez ziewania. Bardzo się cieszyliśmy, że wszystko udało się fajnie ogarnąć. Spotkaliśmy się z bardzo dobrym przyjęciem i każdy z tych trzech koncertów był super. Ja jednak osobiście najbardziej będę wspominał ten bydgoski koncert. Raz, że zagraliśmy z moimi guru hardcorowych poczynań, a mianowicie ze Schizmą, dwa, że w Bydgoszczy było bardzo dużo moich znajomych z oddalonego o parę kilometrów Inowrocławia, którzy pierwszy raz mieli okazje posłuchać, jak się wydzieram na scenie.
Jak po 1,5 roku od ukazania się debiutanckiej epki oceniasz jej przyjęcie/odbiór? Gdzie płyta została odebrana lepiej? W Polsce czy Anglii?
– Trudne pytanie. Ciężko jednoznacznie stwierdzić, gdzie płyta ma lepsze przyjecie. Sprzedaliśmy sporo egzemplarzy i w Anglii, i w Polsce. Dostaliśmy sporo pozytywnych opinii, ale i tych negatywnych nie uniknęliśmy. Na serwisach streamingowych płyta wciąż jest słuchana, więc komuś się to podoba. Myślę jednak, że najlepszym miernikiem dla hardcorowych kapel są koncerty i to, jak ludzie reagują na muzykę na żywo. A koncerty, na których gra Ballkick są zawsze bardzo energetyczne. Ostatnio patrzyłem na update naszych streamingów i co ciekawe, spore zainteresowanie mamy w Izraelu.
Mieliście w lockdownie normalnie próby? Czy były w Anglii zakazane, a wy graliście na nielegalu?
– Gramy na pół legalu. Ogólnie wszystkie spotkania powyżej dwóch osób w pomieszczeniach zamkniętych były w Anglii zakazane. Na szczęście właściciel studia, w którym próbujemy, wpisał nas na listę zespołów „profesjonalnych” i dzięki temu mogliśmy robić próby. Czekamy tylko na naszego seniora, żeby mógł już do nas przylecieć i pograć próby na żywo, a nie tylko online. Gramy raz w tygodniu, w piątki. To dla nas taka odskocznia od dnia codziennego, żeby nie oszaleć na tych lockdownach.
No właśnie! Jak to jest mieć w składzie zespołu osobę mieszkającą 1500 km od reszty. W styczniu 2020 do Ballkicka dołączył Sivy z Hard Worków. Tylko, że on mieszka na stałe na Śląsku, a wy w Londynie. Da się to pogodzić?
– I teraz wyjdą wszystkie sekrety Ballkick… Tak naprawdę to Bishop jest ciągle z nami w Anglii! A w zasadzie – jego klon! Jest sterowany masztem 5G z Kraśnika!Jeśli więc odczuwacie jakieś problemy z zasięgiem waszych komórek w piątkowe wieczory, to znaczy, że Ballkick ma właśnie próbę. A tak serio, gdyby nie zakazy lotów, kwarantanny itd., to nie odczuwalibyśmy nawet tych 1500 km. Do Londynu leci się z Katowic godzinę i 45 minut. Więc pewnie szybciej Sivy doleci do nas, niż dojedzie z Katowic do Krakowa w godzinach szczytu. Tak to w sumie funkcjonowało w czasach przedcovidowych. Mamy zoomy, skype, messengery. Taka technologia też trochę pomaga. Gadamy codziennie o nowej płycie, widzimy się i gramy raz w tygodniu online. Dla chcącego, nic trudnego, a nam się bardzo chce.
Nieprawda! Z Katowic do Krakowa jedzie się Unibusem nieco ponad godzinkę, autostradą autem nawet niecałą.
– Nie policzyłaś postoju na siku i kupę.
A no nie policzyłam, bo miałam na myśli przejazd bez zatrzymywania się! 🙂
– Dla ludzi z peselem zaczynającym się od 7 postój jest obowiązkowy.
Z powodu pandemii wielu koncertów od stycznia nie było, ale jak wrócą pewnie się nie uda, żeby Sivy grał na wszystkich, m.in. tych w Anglii. Będzie grać niektóre bez niego? Czy po prostu będzie mniej gigów Ballkicka?
– Bishop jest integralną częścią Ballkick i nie wyobrażam sobie koncertu bez niego. Zarówno te w UK, jak i te w Europie czy gdziekolwiek indziej będziemy grali w pełnym składzie.
Koncertów podczas lockdownu było. Czy może odbywały się w Londynie jakieś nielegalne?
– Odbywały się próby zespołów, na które zapraszane były osoby z zewnątrz. Ale były to zazwyczaj bardzo małe „koncerty”. Sporo zespołów postanowiło dawać koncerty online, ale ja osobiście uważam, że hardcore bez publiki to słaby pomysł. Trzeba czuć i czerpać energię z publiczności.
Tuż przed pandemią, w marcu 2020 r. mieliśmy razem zorganizować w Londynie koncert śląskich kapel – Zbeera i Little Boya. Niestety, termin przypadł akurat w weekend, kiedy kraje zamykały granice, więc musieliśmy go odwołać. Wiadomo już coś w temacie, kiedy koncerty w Londynie wrócą?
– Są pewne przesłanki, które dają nadzieję na to, że koncerty wrócą w czerwcu. Na chwilę obecną Anglia jakoś sobie radzi z pandemią. Otwarte zostały już puby, mimo że na razie service tylko w ogródkach piwnych. Jednak, jak sama wiesz, dla Anglików to większa świętość niż piłka nożna. Co cztery tygodnie rząd planuje otwierać kolejne gałęzie rozrywki – eventy na świeżym powietrzu, kina, teatry. Na samym końcu znajdują się kluby muzyczne i mam nadzieję, że po wakacjach będziemy mogli już wrócić do organizacji koncertów. Niestety, dużo klubów w których do tej pory organizowaliśmy koncerty z ekipą BPC, już ogłosiło, że nie otworzy się ponownie, bo przegrali walkę z covidem. Dlatego, jak już dojdzie do otwarcia klubów i wrócą koncerty, bardzo ważne będzie wspieranie tych miejsc i małych lokalnych zespołów, które w nich grają. To pozwoli naszej scenie nadal istnieć.
Wspomniałeś o BPC. Niewtajemniczonym wyjaśnię, że przez kilka lat przed pandemią ogarnialiście koncerty w Londynie w kilka osób właśnie jako ekipa BPC – głównie Ty, Pablo i Shaka. Co znaczy skrót BPC?
– Bigos, Piwo, Czekolada. Bardzo Piękni Chłopcy. British Pound Coin. Znaczeń jest tyle, ile jesteś ich w stanie wyszukać. Pablo wpadł na ten pomysł. Jednak chyba to, które najczęściej przywołujemy to Bloody Polacks Crew.
Zaczęliście w 2017 r. od gigu Schizmy z Bydgoszczy. Jak w ogóle narodził się pomysł, żeby ściągać do Londynu kapele z Polski?
– Tak naprawdę to zaczęliśmy współpracę z Pablo w 2012 przy organizacji koncertów Schizmy w UK. Wtedy jeszcze nie jako BPC. Pablo z Kubą Piś robili koncert w Londynie, a ja organizowałem gig pod Oxfordem. Wspólnie zadbaliśmy o to, aby niczego chłopakom nie zabrakło na trasie. Tęskniliśmy za naszym polskim graniem, za tymi polskimi spędami, na których możesz się spotkać ze starymi znajomymi. Gdy przeprowadziłem się bliżej Londynu, w 2016 r. na którymś z koncertów Pablo zaproponował połączenie sił i kontaktów i zrobienie czegoś razem. I tak pod wpływem chwili powstało BPC. Na pierwszy koncert zaprosiliśmy Schizmę. Impreza okazała się mega sztosem. Na drugiej edycji zagrało 1125. Również i ten koncert był mega udany. W miasto poszła wieść, że BPC to nie są chłopaki z pierwszej łapanki i że organizują super sztuki. Nie każdy organizator ma sold out na show w Londynie. A my potrafimy to zrobić.
Ciężko było ogarnąć ten pierwszy gig? Ile osób było zaangażowanych w przedsięwzięcie zwane BPC?
– Koncerty w 2012 były przecieraniem szlaków. Szukanie klubów, miejsca do spania dla chłopaków, transport sprzętu z Polski do UK. DIY pełną gębą. Łatwo nie było. Gdy połączyliśmy siły jako BPC, koncert i jego organizacja wyglądała już bardziej profesjonalnie. Chcemy tak traktować naszych gości, jak sami chcielibyśmy być traktowani. Polska gościnność to wizytówka BPC, czyli wódka i bigos na stołach. Trudno oczekiwać od zespołów pokroju Schizmy czy 1125, żeby chłopaki w wieku 40+ spali po podłogach na materacach i jedli kanapki, które sami sobie przywieźli.
BPC to nas trzech plus osoby, które okazyjnie pomagają przy koncertach, więc to my organizujemy zespołom hotele, jedzenie, picie, przeloty, a kiedy trzeba, to jedziemy po nich nawet do Polski, tak jak w przypadku pierwszego gigu 1125 w Londynie. Polecieliśmy z Shaką do Polski, wynajęliśmy busa, zapakowaliśmy chłopaków, sprzęt i ruszyliśmy w trasę. Najpierw do Paryża, gdzie zespół grał sztukę, którą współorganizowaliśmy, a później do Londka. Po koncercie hotel, a potem pojechaliśmy ich odstawić do Polski. Co ciekawe, Shaka dopiero, jak już siedzieliśmy w samolocie, powiedział mi, że nie ma prawa jazdy i w sumie to jedzie się przejechać… Zgadnij, kto dymał za kierownicą w obie strony? 🙂
To Shaka dobrze się ustawił! 🙂 A co do waszej gościnności, potwierdzam! Sama ją poznałam jak byłam w Londynie na koncercie z Hard Workami! Szacun! 🙂
A jakie macie kontakty z klubami, w których robicie wasze koncerty?
– Tak z Hard Work też dobrze porządziliśmy w Londynie!
Kluby są mega zadowolone z frekwencji, jaką zapewniamy, a właściciele są bardzo zdziwieni, gdy dowiadują się, że np. zabrakło piwa na barze i trzeba szybko organizować dostawę alkoholu. Czekamy z niecierpliwością na możliwość organizacji sztuk kolejnym ekipom znad Wisły. Mamy już parę pomysłów na kolejne koncerty. Jeśli jakieś zespoły chciałyby zagrać w Londonie, a nie wiedzą, od czego zacząć, to mogą pisać do nas na Facebooku.
To co? Robimy po pandemii drugie podejście do Zbeera i Little Boya? 🙂
– Tak! Ten temat jest jak najbardziej otwarty. Zresztą obiecałem Sidneyowi na naszym wspólnym koncercie w Krakowie, że ich ugościmy na albiońskiej ziemi. [Albion to dawna nazwa Anglii – przyp. red.] Bardzo też jestem ciekawy występu Little Boya na żywo, bo nie miałem jeszcze okazji ich zobaczyć, a Tom wydaje się bardzo charyzmatyczną postacią. Myślę, że możemy dobrze pograndzić w Londynie.
Byłam na ich koncertach, a potem z nimi na afterach nie raz i zapewniam, że nie będziesz zawiedziony! 🙂 Świetnie! Mamy więc plan! Chłopaki się pewnie ucieszą, jak to przeczytają! Czyli opłaca się ściągać do Londynu kapele z Polski? Bo wszystko, co wymieniłeś – przeloty, przejazdy, hotele – kosztuje. Daje się mimo wszystko nie dokładać do interesu?
– Jeśli nie będziemy traktować tego jak interesu, będzie się to kręciło. Każdy z nas ma swoją pracę i w niej zarabia kasę. Organizacja koncertów to zajecie dodatkowe i jeśli po koncercie zostaje nam w kasie na parę piw, to już jesteśmy zadowoleni i wiemy, że zrobiliśmy dobrą robotę. Kapele z Polski przyciągają naszych rodaków na koncerty, a jak sama wiesz, w Londynie i okolicach jest nas spora ekipa.
W sumie zarówno na 1125, jak i na Hard Workach, czyli na dwóch waszych koncertach, na których miałam okazję być, było bardzo dużo ludzi.
– Tak, zawsze mamy sporą frekwencję. Fajnie spotykać ludzi, którzy wracają na robione przez nas koncerty. Sold out na Camden Town w sobotni wieczór, jak było w przypadku 1125, to obraz, który chciałbym widzieć na wszystkich naszych imprezach. Takie koncerty to też możliwość dla lokalnych kapel, żeby pokazały się przed większą publicznością.
Anglicy też chętnie przychodzą na organizowane przez was koncerty polskich kapel? Czy tylko rodacy?
– Zawsze jak organizujemy sztuki, to staramy się miksować line up tak, aby były polskie kapele i angielskie smaczki, które np. długo nie grały w Londonie. Wtedy angielska publika bardzo chętnie przychodzi na nasze gigi, a przy okazji uczy się organizacji. 🙂
A co? Oni gorzej radzą sobie z organizacją? Czy uczą się po prostu polskiej gościnności?
– Uczą się polskiej gościnności. Wiesz, my zawsze mamy backstage pełen żarcia i picia dla zespołów, a na innych gigach kapele muszą się czasem prosić organizatorów nawet o wodę, co jest bardzo słabe. Tak jak wspominałem, my chcemy traktować zespoły tak, jak sami chcielibyśmy być traktowani. Jak pojechaliśmy z Ballkick do Polski, to niczego nie zabrakło. Było spanie, było picie, było jedzenie, a JJ w Bydgoszczy dostał nawet kiełbasę na wynos! 🙂 Jak przyjechało do nas po trasie Spider Crew, to na dzień dobry wystawiliśmy im szamkę i piwo. Był też backstage z prysznicem. Sean stwierdził, że to najmilsze, co go spotkało od tygodnia i że jesteśmy pierwszymi organizatorami, którzy zadbali o takie małe, ale istotne dla zespołów rzeczy. A Mike, jak to Mike, stwierdził, że jest w Polsce. 🙂
Jak w ogóle w Londynie stosunki między hardcorową sceną Polonii, a sceną angielską?
– Są poprawne. My promujemy gigi, które oni robią, oni promują nasze. Ballkick grał na wielu koncertach organizowanych przez londyńskie ekipy, a zespoły UKHC mogą zawsze liczyć na miejsce na gigach robionych przez BPC. Wspieramy tych, którzy wspierają nas.
A polska scena hardcore w Londynie jak wygląda? Ekipa trzyma się razem czy raczej są podziały?
– Ekipa na ogół trzyma się razem. Wiadomo, zdarzają się konflikty, ale to chyba jak wszędzie. Nikt nie jest zupą pomidorową, żeby wszyscy go lubili. Na naszych koncertach polska ekipa to jedność.
Jak powstał pomysł założenie kapeli Ballkick? Opowiedz trochę o waszych początkach?
– Na początku był chaos! Jak wszystkie genialne pomysły, tak i ten powstał po alkoholu. 2017 rok to był czas, gdy bardzo często bujaliśmy się po koncertach z Patrykiem, który był w tamtym czasie członkiem BPC. Złapaliśmy szybko dobry kontakt i Patryk zaproponował wspólny projekt muzyczny. Ja miałem kupić gitarę i nauczyć się paru riffów. Do składu dokoptowaliśmy Shakę, który miał z kolei kupić bass i Diaza z poprzedniego składu Patryka. Na pierwszej próbie okazało się, że za cholerę nie potrafię grać na gitarze i lepiej będzie, jak zacznę się wydzierać. Na kolejnych próbach dołączył do nas Lars, który wskoczył na gitarę. W takim składzie wytrzymaliśmy chwilę, po czym Patryk zostawił nas w najmniej oczekiwanym momencie, na chwilę przed koncertem. Po paru miesiącach wykruszyło się więcej składu i razem z Larsem szukaliśmy nowych grajków. Teraz mamy najsilniejszy skład od początku istnienia.
Czyli do teraz w kapeli ze starego składu zostałeś tylko ty? Byłeś już kiedyś wokalistą lub grałeś w jakimś zespole? Czy Ballkick to pierwsza taka przygoda z muzyką?
– Lars dołączył do nas chyba na trzeciej próbie, więc jak najbardziej można go również liczyć jako oryginalny skład. Dla mnie Ballkick to kompletny debiut sceniczny. Zawsze lubiłem na koncercie podpierdolić komuś mikrofon, ale nigdy nie myślałem, że będę się wydzierał w swoim zespole. Kiedyś Mroowa zasugerował, że powinienem spróbować na wokalu i to chyba zbiegło się w czasie z propozycja od Patryka, więc decyzja mogła być tylko jedna – spróbujmy! Można powiedzieć, że Mroowa to taki nasz ojciec chrzestny.
Odnalazłeś się chyba bardzo jako wokalista?
– Sprawia mi to zajebistą frajdę. Czasami zastanawiam się, dlaczego tak dużo czasu musiało minąć w moim życiu, żebym się w końcu zdecydował na wydzieranie do własnego mikrofonu. Oczywiście i tak wciąż lubię na koncercie podpierdzielić mikrofon innemu wokaliście. Mam ich trochę na rozkładówce.
Przez chwilę w Ballkicku grał Modelo, z którym teraz masz nowy projekt – Back to the 90’s. Czemu Modelo odszedł z zespołu i czemu mimo wszystko postanowiliście współpracować dalej?
– Kiedy Modelo dołączył do Ballkick, dodał trochę świeżych pomysłów i super energii. To świetny gitarzysta, jednak Ballkick w pewnym momencie zaczął brzmieć zbyt melodyjnie. Modelo chciał iść właśnie w tę stronę, a Ballkick nie. Modelo odszedł z zespołu, ale wciąż jesteśmy dobrymi kumplami i gdy zadzwonił do mnie i zaproponował, żeby zrobić projekt Back to the 90’s, nie wahałem się ani minuty. Na początek zrobiliśmy cover zespołu Barcode, a w szufladzie mamy jeszcze parę innych ciekawych pomysłów. Mogę poćwiczyć swoje wokalne popisy. Im częściej w studiu, tym lepiej.
Co to takiego jest Back to the 90’s?
– BTT90 to projekt naszej dwójki, do którego będziemy zapraszać różnych gości do wspólnego grania. To ma być taki przegląd tego, czego obaj słuchaliśmy w latach 90-tych. Jest tam hardcore, jest rap i będzie sporo niespodzianek.
Jak ci się w ogóle żyje w Londynie? Nie tęsknisz za Polską?
– London to miasto jak każde inne. Przestajesz zwracać na nie uwagę, gdy masz je na co dzień. Ja mam to szczęście, że pracuję w Londynie, ale mieszkam bardziej na obrzeżach, gdzie nie ma już tego pędu. Mieszkam w UK od 2010 roku i na chwilę obecną nie planuję powrotu do Polski, ale w sumie tak samo w 2010 nie planowałem wyjazdu do UK, więc nigdy nie mów nigdy. Bardzo często bywam w Polsce ze względu na obowiązki służbowe, więc nie tęsknie za ojczyzną za bardzo.
Jak radzicie sobie w Londynie z pandemią i lockdownem? W Londynie wszyscy, którzy są zmuszeni nie pracować i zamykać interesy, dostają chyba wsparcie od rządu? Nie to, co w Polsce.
– Jest duża pomoc ze strony rządu zarówno dla osób pracujących na etatach, jak i tych samozatrudnionych czy prowadzących swoje biznesy. Wszystkie firmy dostają wyrównania za utracone dochody. Może nie w 100 proc., ale lepsze i 80 proc. niż nic. Także faktycznie nie można narzekać na działania rządu w tym aspekcie. Ja mam ten luksus, że moja branża wciąż pracuje i ma się dobrze. Co prawda pracuje z domu, ale bez tego zajęcia, jakbym miał siedzieć bezczynnie i liczyć na zapomogę od państwa, chyba bym dostał na głowę.
We wrześniu 2020 r. wydaliśmy razem winyla z coverami Schizmy “Schizma is a state of fucking mind”. Jak płyta została odebrana w Anglii?
– Bardzo dobrze! Z oczywistych powodów większe zainteresowanie to wydawnictwo wzbudziło wśród Polonii niż tubylców. Z wiadomości, które dostawałem od szczęśliwych posiadaczy tego placka, wynikało, że płyta bardzo się podoba, zarówno pod względem muzycznym, jak i wyglądu. Jakość zawsze na pierwszym miejscu! Czy to w zinie, czy gdy wydajemy płyty, czy jak ogarniam jakieś grafiki dla różnych zespołów i projektów! DIY, ale w wersji pro! Zresztą, pani redaktor, kiedyś spotkaliśmy się już w jednej redakcji! 😉
Hehehe, tak jest! Pracowaliśmy w jednej redakcji nawet się nie znając! Na szczęście w końcu nadrobiliśmy to fatalne niedopatrzenie! 🙂
Ale wracając do winyla z coverami Schizmy…. W Polsce z kolei uaktywnili się za klawiaturami hejterzy, którym płyta nie spasowała. Zarzuty były absurdalne, jak np. to, że kapele nagrywające covery są mało znane. Co sądzisz o takich opiniach/ ludziach?
– Na szczęście osoby, które stawiają takie zarzuty, są zbyt mało znane, żeby liczyć się z ich zdaniem. Wiesz co, mając taką scenę, jaką mamy, ja się mega cieszę, że są takie projekty, jak ten schizmowy, gdzie mniejsze zespoły mogą pokazać się szerszej publiczności, mają okazję zaprezentować swoje wizje największych hitów Schizmy. A obecność takich zespołów jak Good Old Days dodatkowo podniosło rangę tego wydawnictwa do poziomu, na którym nawet scenowy beton zainteresował się tym winylem. Bo niestety scenowy beton nie kupuje płyt młodych zespołów, nie zna ich muzyki, nie chodzi na ich koncerty.
To było pierwsze nasze wspólne wydawnictwo. To co? Robimy kolejne? 🙂
– Myślę, że wymyślimy coś ciekawego, żeby zaskoczyć parę osób na scenie.
Czego tobie i sobie życzę! 🙂
Rozmawiała Kaśka, Hardcore Tattoo