Skontaktuj się z nami!   +48 511 991 135

Persistence Tour 2009 – relacja Mesjasza (Hard Work)


Kolejna edycja największej europejskiej trasy hardcorowej za nami. Persistence Tour odbywa się już od dziesięciu lat i wciąż kusi zestawem świetnych harcorowych kapel na jednej scenie. Jak było w tym roku? Przeczytajcie relację Mesjasza.

6 grudnia w Dreźnie odbyła się kolejna odsłona największej europejskiej hardcorowej trasy Persistence Tour, na którą wraz ze znajomymi wybrałem się przy okazji pobytu w Berlinie na konwencji tatuażu. Z Berlina wyruszyliśmy około godz. 14 (z Berlina do Drezna jest ok. 200 km). Bez żadnych ekscesów, w miarę spokojnie dotarliśmy do celu, spotykając po drodze na parkingach nieliczne ekipy, kierujące się w to samo miejsce. Mieliśmy obawy, czy dostaniemy bilety (nie wszyscy, bo co niektórzy mieli wejściówki :-),

Cruching Caspars

ale jakoś tak się złożyło, że byliśmy przy kasie jako jedni z pierwszych. Bez problemu zakupiliśmy więc bilety i poszliśmy… na piwko i jagermeistera 🙂 Z tego też powodu nie byliśmy na koncertach od początku. Wróciliśmy, kiedy na scenie na dobre rozkręciła się już trzecia kapela wieczoru – Crushing Caspars, ostatni z supportów całej obsady Persistence Tour (przed nimi zagrali Morda oraz Strength Approach). Byłem pod wrażeniem ich występu, bo bardzo dobrze radzili sobie na scenie i muzycznie, i wizualnie. Widać było w ich oczach zadowolenie, że mogą zagrać na takiej imprezie.

Chwila przerwy i Persistence Tour zaczęło się na dobre! Na scenie pojawiło się No Turning Back. Nie ukrywam, że bardzo ich lubię, więc nie mogło mnie nie być blisko sceny. Na żywo wypadają według mnie jeszcze lepiej niż na płytach. Tak też było i

No Turning Back

tym razem. Pierwszy raz widziałem ich na tak dużej scenie – nie zawiedli mnie i podczas gry, jak zwykle, pokazali dobrą kondycję. Nieważne, czy na koncercie jest dużo ludzi, czy mało – zawsze pakują w swoje koncerty tyle samo energii. Zagrali swoje najlepsze walki, z przewagą kawałków z ostatniego albumu. W trakcie koncertu, w momencie pojawienia się na scenie technicznego nie obeszło się bez pozdrowień dla nieistniejącej już niestety kapeli Backfire.

Po świetnym występie No Turning Back, na scenie zaczęło montować się Death By Stereo. Tego występu byłem bardzo ciekawy, tym bardziej że pierwszy raz widziałem ich kilka lat temu w Pradze na Resistance Tour (wcześniejsza nazwa trasy). Wtedy zrobili na mnie duże wrażenie. Wiem, że pewnie nie każdemu podchodzi taki rodzaj muzyki, ale dla mnie nie dość, że brzmią oryginalnie, to dodatkowo bardzo dobrze się słucha takich dźwięków. „Wyskoczyli“… 🙂  Początek był mało ruchliwy, ale kapela nadrabiała muzycznie. Rozkręcali się, grając swoje mocne walki z ostatniej płyty. Według mnie, każdy z muzyków DBS jest dobry w tym, co robi. Jednak największe ukłony należą się wokaliście, który bez zająknięcia potrafi dyrygować swoim głosem, przechodząc od niskiego do wysokiego śpiewu. Pod koniec koncertu w Pradze Efren wskoczył w publikę z mikrofonem.  Tym razem nie był gorszy, a całkiem niezły kawał chłopa z niego 🙂 Po mniej ruchliwym początku, pod koniec występu cała kapela rozbawiła się całkiem, całkiem… Dość efektownym momentem była solówka, podczas której gitarzysta nie tylko pokazywał swoje umiejętności grając palcami, ale też skutecznie przykleił sobie kostkę do czoła, którą oderwał dopiero na koniec solowki 🙂 Występ naprawdę dobry! Tego od nich oczekiwałem – jak zwykle mnie nie zawiedli!

Evergreen Terrace

Kolejnym zespołem na scenie był Evergreen Terrace, którego z całego składu znałem najsłabiej (żeby nie powiedzieć, że w ogóle). Nie wiedziałem więc, czego się spodziewać. Scenografia przyciągnęła chyba największą uwagę – jako jedyni mieli swoje banery na scenie, a nie nad nią. Zespół rozczarował mnie jednak już przy pierwszych dźwiękach. Taka muzyka w żaden sposób do mnie nie dociera, nie wiem dlaczego… Postałem chwilkę, po czym udałem się na piwo i zakupy. Więcej na temat ich występu nie jestem w stanie napisać. Mi się nie podobało.

Po Evergreen Terrace pod sceną zaczęły powoli zbierać się tłumy. Na scenie montowało się Walls Of Jerycho. Może

Walls Of Jericho

to niektórych zdziwi, ale nie słuchałem często tego zespołu. Tym bardziej chciałem go zobaczyć, że nigdy nie miałem okazji podziwaić WOJ na scenie. Nie zawiodłem się.  Szaleństwo basisty i wygar z gardła wokalistki powaliły mnie… To i świetny kontakt zespołu z publicznością daje najbardziej chyba wybuchową mieszankę na koncertach hc. Dawno nie byłem tak pozytywnie zaskoczony. Spodziewałem się raczej czegoś całkowicie odwrotnego. Aż wstyd mi się przyznać, że wcześniej jakoś nie potrafiłem się skusić, żeby przyjrzeć się WOJ dokładniej.

Po występie WOJ zaczęły się nieco dłuższe przerwy między koncertami, ponieważ zbliżały się występy ostatniej TRÓJKI! Pierwszą z gwiazd było Agnostic Front.

Agnostic Front

To już mój trzeci koncert nowojorczyków i byłem ciekawy, jak wypadną tym razem. Ostatnia płyta jest według mnie najlepsza. Podczas koncertu spodziewałem się przewagi utworów z tejże płyty i oczywiście przebojów. Tak też się stało. Na początku szwankowało nagłośnienie, ale z czasem wszystko się unormowało. Dużym zaskoczeniem był dla mnie brak perkusisty, którego godnie zastępował młody Azjata. I muszę przyznać, że był to chyba najmocniejszy punkt Agnostików, bo wydawało mi się, że chłopcy podeszli do tego koncertu mało emocjonalnie. Owszem, zagrali dobry materiał i ludzie świetnie się przy nim bawili, ale nic więcej w tym występie mnie nie poruszyło. Był to chyba ich najsłabszy koncert, jaki widziałem. Jakby brakowało im energii. Szkoda, bo bardzo na nich liczyłem. Jakby nie było, AF to w końcu światowa legenda hardcora.

Biohazard

Kolejna przerwa i moje emocje sięgnęły zenitu. Na ten występ czekałem najbardziej i najdłużej. Biohazard! Wieki ich nie widziałem. Po płycie „State of the World Address“ ich kolejne produkcje już mi tak bardzo nie podchodziły. Po odejściu gitarzysty Biohazard stał się dla mnie bezbarwny. Niestety nie było mi dane zobaczyć zespołu podczas ostatniej europejskiej trasy, po wznowieniu przez nich działalności. Żałuję, bo grali kawałki tylko z tych płyt, które podobają mi się najbardziej. W Dreźnie nie było jednak gorzej! Krótkie intro i zaczęli z grubej rury – „Shades Of Grey“. Aż mnie poniosło! Od samego początku chłopcy dali wspaniały pokaz energii. Oczywiście nie zabrakło obrotów Bobbiego z gitarą. Wydaje mi się, że to właśnie oni nawiązali z publicznością najlepszy kontakt, czego przykładem było między innymi wciąganie ludzi na scenę. Cały występ wyglądał jak wielkie przedstawienie. Były same stare numery plus jeden, którego nie znam (chyba cos nowszego) i wpleciony cover Pantery – „For War“. Niestety nie zabrzmiał on jak

Ignite

oryginał, ale i tak wielkie ukłony i szacunek dla Biohazard za to, że go zagrali. Pod koniec występu Billy wskoczył z gitarą w publikę, która przeniosła go na rękach po całej płycie hali. Dziwiło mnie, dlaczego Biohazard nie był gwiazdą wieczoru, bo dla mnie był to najlepszy występ. Obawiałem się, czy Ignite poradzi sobie z ciężarem bycia gwiazdą Persistence Tour. Widziałem ich kilka razy i każdy koncert był udany, ale poprzednicy zrobili takie show, że postawili poprzeczkę naprawdę bardzo wysoko.

Photosession przed sceną 🙂

Na szczęście, ku mojemu miłemu zaskoczeniu, dali radę! Wyskoczyli na scenę z wielkim hukiem przy okrzykach publiczności skandującej: „Ignite! Ignite!”… Zoli po raz kolejny udowodnił, że łatwo łapie kontakt z publiką. Tak jak wszystkie zespoły tego dnia, tak i Ignite zagrał same najlepsze i najbardziej znane kawałki. W tej kapeli widać chęć grania, mimo że bardzo rzadko wydają płyty. Zresztą, to chyba jedna z nielicznych kapel, która gra dużo tras nie łączonych z promocją nowych materiałów. Niestety czas nas gonił i podczas bisów musieliśmy opuścić halę. Zdążyliśmy na szczęście usłyszeć cover U2 „Sunday, Bloody Sunday”, który moim zdaniem w wykonaniu Ignite brzmi lepiej niż sam oryginał!

Podsumowując, wyjazd na maksa udany! Koncert świetny, atmosfera również! Ci, którzy nie dojechali, maja naprawdę czego żałować. Choćby dlatego, że za 30 euro można zobaczyć tak rewelacyjną obsadę jednego wieczoru. Tym bardziej, że u nas w kraju takie imprezy niestety się nie odbywają. Wielkie dzięki dla moich towarzyszy: Kasi, Natki i Ernesta, z którymi zaliczyłem zajebisty weekend. Mam nadzieję, że nie ostatni…

Mesjasz (Hard Work/ Mes Tattoo)

Nasze zdjęcia z Persistence Tour w Dreźnie dostępne są również na Myspacie Persistence Tour. SPRAWDŹ TUTAJ!

 

Losowe zdjęcia

kuba_kujawa_jazz_-_tattoo_pozna_20120501_1762491058 lipa_cykada_tattoo_polska_20120405_1956946692 konwencja_tatuau_we_frankfurcie_5-7_marca_2010_20100314_1068807006 tradycyjne_tance_z_samoa_20100314_1808508602 lionheart_20120129_1750432900 dealer_20111031_1610059716 DSC0656 bane_20101111_1216993657 34088200_1522916781164616_4669699713652490240_o