Skontaktuj się z nami!   +48 511 991 135

Relacja Kornela (Hard Work) z koncertu Wunder Wave 65


„Gdy pierwszy raz przeczytałem info o tym koncercie to nie mogłem uwierzyć, że coś takiego jest możliwe. Czołówka kapel gatunku hardcore, absolutny top na jednym koncercie… A jednak okazało się, że jest to możliwe!” – pisze w Kornel, wokalista Hard Worków w relacji z Wunder Wave 65, gdzie zagrały prężne składy amerykańskiej sceny hardcore takie jak Madball, Terror czy Death Before Dishonor. Impreza odbyła się 11 marca w łódzkim klubie Dekompresja.

Koncert planowo miał się zacząć o godz. 19. Staraliśmy się dotrzeć na czas, aby nie przegapić żadnej z kapel występujących tego dnia. Jednak będąc pod klubem o 18:40, pocałowaliśmy klamkę. Ludzi zaczęto wpuszczać chwilę przed godz. 19. Wypiliśmy przy barze kawę (zresztą bardzo dobrą), obejrzeliśmy to, co miały do zaoferowania kapele w swoim merchu i cierpliwie czekaliśmy na występ pierwszego zespołu.

Na pierwszy ogień poszła piątka Belgów z The Setup. Choć wokalista robił, co mógł, to nie dał rady rozruszać tej garstki ludzi, która zdołała już dostać się do Dekompresji. Sądzę, że pusta sala nie wyzwoliła w nich tego ognia, który być może dałby radę spalić nie jeden mały, wypełniony po brzegi klubik.

Po nich szybko zamontowali się na scenie muzycy z Cruel Hand. Frekwencja pod sceną rosła z każda chwilą, więc i młodzi Amerykanie starali się wykrzesać nieco siarki na scenie. Kulało jeszcze nagłośnienie, bas był momentami prawie nieczytelny, ale jakoś dotoczyli się do końca występu. Nie wiem czemu, ale miałem wrażenie, jakby nie zdążyli się jeszcze dobrze rozpędzić, a już zwalniali. Dlatego ich set wydał się nieco monotonny, szczególnie dla ludzi, którzy nie znali wcześniej tego zespołu.

Trzecią kapelą tego wieczoru był pochodzący ze stolicy stanu Massachusetts Death Before Dishonor. Od tego występu zaczęła się faktycznie zabawa pod sceną w pełnym tego słowa znaczeniu. Bostończycy dali porządny ogień, utrzymując cały czas świetny kontakt z żywiołowo reagującą publiką. Apogeum zabawy nastąpiło podczas wykonywania kawałka „Boston belongs to me”. Słuchając utworu z płyty, często go pomijam, jednak na żywo jest to niezła petarda, biorąc oczywiście pod uwagę udział ludzi w sing-alongach. Zresztą po minach muzyków z DBD wyraźnie dało się zauważyć, że mają ogromną radochę, widząc te masy przelewających się ciał pod sceną i pchających się do mikrofonu. DBD wykonali dobrą robotę jako support, odpowiednio rozkręcając zabawę pod sceną.

Kolejny band dla wielu osób był magnesem, który przyciągnął ich do Progresji. Mowa o Terrorze z miasta aniołów pod dowództwem nieobliczalnego Scotta Vogela, któremu przybyło parę kilogramów masy od ostatniej wizyty w Polsce. To jednak nie odbiło się na dynamice występu tego wariata. Ze sceny poleciały same hiciory „Push it away”, „Spit my rage”, „Always the hardway”, „Overcome”, „One with the underdogs”, „Lost”, „Betrayer” i tym podobne. W przerwach nie obyło się bez słownych nawijek Scotta, a jedną z niespodzianek wieczoru był gościnny udział Roba z Born From Pain w jednym z kawałków.

Gwiazdą wieczoru był oczywiście przedstawiciel New York Hardcore czyli Madball. Wiele osób zastanawiało się, jak wypadnie konfrontacja Terror vs Madball albo Scott vs Freddy. Z góry skazywano nowojorczyków na porażkę. Jednak czy tak się stanie, mieliśmy przekonać się po kilkunastominutowej przerwie przeznaczonej na zmianę perkusji, nagłośnienie jej i dokładne wypolerowanie talerzy. W końcu z głośników popłynęło krótkie intro, po czym Madball rozpoczął swój show kawałkiem „Demonstrating my style”. Show, który można podsumować jednym słowem – profesjonalizm. Wszystko dopracowane było w najdrobniejszych szczegółach – połączenia kawałków, pauzy, zgranie sekcji – cud, miód i orzeszki. I niech wszyscy mówią co chcą, ale według mnie Freddy i Madball są w formie. Po raz kolejny kapela wystąpiła na trasie z nowym perkusistą. Gościnnie na wokalach udzielali się  muzycy z poprzednich zespołów, nakręcając jeszcze bardziej atmosferę koncertu.

Nie często zdarza się w Polsce taki zestaw topowych kapel na jednej imprezie. Tym bardziej koncert ten na długo pozostanie w mojej pamięci. Był jak najbardziej udany i może śmiało kandydować do miana koncertu dekady.
Dodatkowym pozytywem było skrócenie do minimum przerw między występami poszczególnych zespołów, co było zasługą między innymi dwóch muzyków z Born From Pain, którzy na tej trasie robili za technicznych.

Kornel, Hard Work

Losowe zdjęcia

Schizma street_chaos_20100815_2037960622 stigma_10_20130523_1563042994 eye_for_an_eye_20120120_1673240047 tattoo_inksanity_20111207_2060599585 death_row_20110925_1916306795 81 dominik_black_skull_zabrze_20100222_1913251664 london_tattoo_convention_2009_48_20091025_1317858370