„Zbliżała się 25. rocznica powstania Dezertera. Aż nie chciało mi się wierzyć, że tyle czasu zajmuję się muzyką. Gdyby ktoś mnie spytał przed rokiem ’81, czy jestem w stanie nauczyć się grać na perkusji i robić to przez tyle lat, pewnie bym kogoś takiego wyśmiał…” W tym roku mija już 30-lecie istnienia Dezertera. Przez tyle lat trochę ciekawych historii się nazbierało. Nie są to opowieści o imprezach, alkoholu, narkotykach i seksie. Dezerter był i jest zespołem zaangażowanym w to co robił i dość konsekwentnym w działaniu. I właśnie to pokazuje książka Krzysztofa Grabowskiego „Dezerter – poroniona generacja”.
Książka Krzysztofa Grabowskiego ukazała się w listopadzie 2010, zaraz po tym jak światło dzienne ujrzała ostatnia płyta Dezertera „Prawo do bycia idiotą”. Choć zdawałem sobie z tego sprawę, jakoś nie było mi śpieszno do nabycia książki. Być może dlatego, że moja wielka fascynacja zespołem zakończyła się gdzieś na etapie „Blasfemii” i „Ile procent duszy”. Późniejsze dokonania zespołu przechodziły w moim odtwarzaczu bez echa. Tym większe było moje zdziwienie, gdy na gwiazdkę zamiast tradycyjnego zestawu kosmetyków Nivea dostałem właśnie tę książkę. Nie od razu usiadłem do lektury. Stwierdziłem, że niby co ciekawego mógł napisać stary punkowiec o historii swojego zespołu na ponad 300 stronach. Co innego gdyby to była biografia Perfektu albo Budki Suflera, ale takich pokaźnych rozmiarów książka o punkowcach?
Okazuje się jednak, że przez prawie 30 lat istnienia zespołu, trochę ciekawych historii się nazbierało. Nie są to opowieści o imprezach, alkoholu, narkotykach i seksie. Dezerter był i jest zespołem zaangażowanym w to co robił i dość konsekwentnym w działaniu. I właśnie to pokazuje ta książka.
Jest ona chronologicznym zapisem historii zespołu, od powstania do chwili obecnej. Nie da się oprzeć wrażeniu, że najwięcej miejsca autor poświęcił pierwszym 10–15 latom działania zespołu. I bardzo dobrze. Ten okres to naprawdę ciekawy czas zarówno dla naszego kraju jak i Dezertera.
Poznajemy historię kapeli od samego początku, czyli od pomysłu na założenie zespołu przez gitarzystę Roberta Materę (Robala) oraz perkusistę, autora książki i tekstów, Krzysztofa Grabowskiego. Zespół zaczyna grać w 1981 pod kontrowersyjną wtedy nazwą SS-20 (symbol rosyjskiej rakiety balistycznej). Jednak dość szybko jest zmuszony zmienić nazwę na mniej kontrowersyjną – Dezerter. Jest to konieczne, jeśli kapela chce koncertować.
„Nie mogliśmy być dłużni systemowi i zmieniliśmy nazwę na Dezerter. Na pohybel! Wygląda to całkiem zabawnie, ale zabawne nie było. Jak się okazało niebawem, nasza nazwa wzbudzała nie mniejszy popłoch wśród dziennikarzy jak SS-20. Pisano ją w prasie tak, żeby się nie narazić nikomu i żeby cenzura zechciała to przepuścić. The zerter, De Zerter, Dez-erter.”
Dalsze dzieje zespołu to koncerty, dokładny opis ich klimatu, problemy z nagrywaniem i wydawaniem muzyki. Wszytko oplecione opisem otaczającej chłopaków rzeczywistości oraz tego jak się ona zmieniała i jaki wpływ te zmiany miały na zespół.
Dla mnie najbardziej interesujący był jednak okres przełomu lat 80 i 90, gdyż wtedy zaczął się mój kontakt z punk rockiem. Fajnie przypomnieć sobie ten okres. Tym bardziej, że też coś się w tym czasie robiło dla sceny. Każdy grał w zespole, robił gazetki, koszulki, graffiti czy ganiał się z naziolami. Dla samego Dezertera ten okres też był dość udany. Grali wtedy bardzo dużo koncertów, zarówno w Polsce jak i w całej Europie. Byli nawet na mini trasie po Japonii.
„Bycie gwiazdą rocka ma w Japonii swoja specyfikę. Kiedy chcieliśmy udać się piechotą z hotelu na próbę i obejrzeć miasto, przybiegła do nas jedna z organizatorek. – Czy życzycie sobie zmiany kierowcy? – zapytała wyraźnie zdenerwowana. Mieliśmy bowiem przydzieloną limuzynę z kierowcą w białych rękawiczkach.
– Ależ skąd. Jest świetny – rzucił rozbawiony Maciek. – Jakiś problem?
– Tak, on ma wielki problem. Myśli, że nie nadaje się do swojej pracy, skoro nie chcecie z nim jeździć.
– Ale do hali koncertowej jest dwieście metrów. Chętnie się przejdziemy.
– Rozumiem. Tylko że kierowca musi jeździć z wami, po to został wynajęty. Skoro nie jeździ, to znaczy, że jest niepotrzebny. Boi się, że zostanie zwolniony.”
Nie da się ukryć, że wraz z nadejściem kryzysu na scenie niezależnej, również dla zespołu zaczęły się ciężkie czasy. Spadała sprzedaż płyt, ubywało ludzi na koncertach. Dezerter przeżywał stagnację, był coraz mniej aktywny. Związane to było między innymi z koniecznością podjęcia przez chłopaków pracy zarobkowej. Jak dotąd udawało im się żyć tylko z grania. Teraz musieli myśleć o utrzymaniu siebie i swoich rodzin w inny sposób.
Okres po 2000 roku nie zajął więc w książce wiele miejsca, ponieważ w zespole mniej się działo, a proces twórczy znacznie się wydłużył.
„Co ze sceną niezależną? W zasadzie nie zauważam już takiego skonsolidowanego jak kiedyś tworu, jeśli chodzi o muzykę punkową lub temu podobną. Istnieje trochę starych zespołów, które reaktywują się i rozpadają. Jest kilka grup, które istnieją od lat 90. Jest też sporo młodzieży. Ale wszystkim czegoś brak. Może energii? Sam nie wiem. Być może młodzi myślą inaczej niż my. Być może czasy na tyle się zmieniły, że nasza muzyka musi pozostać w niszy.”
Przedostatni rozdział książki to teksty zespołu z wszystkich wydawnictw. Tę część polecam głównie tekściarzom zespołów. Warto się z tymi lirykami zapoznać i zobaczyć, że przez 30 lat można śpiewać nie tylko o „unite”. Tematów dookoła nas nie brakuje. Kawałki napisane przez Krzyśka to udowadniają.
„Akurat trwał konflikt zbrojny w Salwatorze, który z właściwą sobie przekorą postanowiliśmy skomentować. Tekst napisałem w szkole, podczas lekcji (jeśli dobrze pamiętam, to była lekcja rosyjskiego), jeszcze jesienią ’82, a numer od razu wszedł do naszego zestawu „hitów”. Lub antyhitów, jak kto woli.
Płoną wioski w Salwatorze
Chłopi się pieką z ziemniakami
Zgwałcone kobiety leżą na dworze
Weseli chłopcy ścigają się czołgami…”
Książka kończy się przedrukami zina „Azotox” wydawanego przez zespół w latach 80. Czytając tę część na pewno niejednemu staremu załogantowi (powyżej 30 lat) zakręci się łezka w oku i przypomną się stare, dobre czasy punk rocka. Ten fragment polecam też młodzieży scenowej (poniżej 30 lat), zarówno hardcorowej jak i punkowej, aby zobaczyła, jak było kiedyś, jak o wszystko było trudno, jak trzeba było się choćby nauczyć zdobywać płyty. Wtedy naprawdę doceniało się wartość muzyki. I to właściwie każdej. Historia Dezertera powinna być inspiracją dla kolejnych pokoleń młodych gniewnych. Pokazuje, jak dzięki ciężkiej pracy i konsekwencji w tym, co się robi, można dużo osiągnąć.
Ernest