Skontaktuj się z nami!   +48 511 991 135

Hanys i jego Ebola, czyli prowokator w koszulce


fot. Janek Hubrich

Żeby robić koszulki, porzucił karierę inżyniera i dobre pieniądze. Dziś nie zawsze starcza mu na gaz i prąd. Ale nie żałuje swojej decyzji. Robi to, co lubi. Pracy Olka Bałasza, twórcy marki Ebola, przyjrzała się Katarzyna Ponikowska. W obiektywie uchwycił go Janek Hubrich.

Zaczęło się od graffiti. Razem z kolegami odbijali szablony na ścianach. Nielegalnie. Do czasu, kiedy jedna osoba trafiła na trzy lata do więzienia. – Wtedy stwierdziłem, że nie będę malował na ścianach, tylko na koszulkach – mówi sitodrukarz Aleksander “Hanys” Bałasz, który od 20 lat zajmuje się ręcznym robieniem koszulek.

Duża karuzela z dziesięcioma blatami, suszarki, trzymetrowy piec, kopiorama z 1000-watowym halogenem. Do tego masa szablonów i kolorowych farb drukarskich. Wszędzie koszulki – te czekające na swoją kolej i te gotowe, z nadrukami. W powietrzu unosi się dziwny, duszący zapach. To tu, w pokojach na pierwszym piętrze jednorodzinnego domu przy ul. Proszowickiej powstają niepowtarzalne koszulki z oryginalnymi wzorami. Zrobienie jednej techniką sitodruku trwa średnio 10 minut. Wszystko zależy od ilości kolorów. Każdy musi zostać nałożony osobno, za pomocą innego sita. Przez nie przeciska się farbę. Kolory są potem suszone w specjalnych piecach. Zwykle wystarcza kilka minut.

– Kiedyś przez 48 godzin drukowałem 80 koszulek. Nie spałem. Pracowałem non stop, bez żadnej przerwy, bo kolory nie chciały schnąć. To była jedna z moich największych porażek – wspomina “Hanys”.

 

Koszulki zaczął robić jeszcze w liceum. Potem poszedł na studia na Wydział Wiertnictwa, Nafty i Gazu na Akademii Górniczo-Hutniczej. Dobrze mu szło, miał bardzo wysoką średnią. Na ostatnim roku studiów, pisząc pracę magisterską, wyjechał do Niemiec. Dostał propozycję pracy w zawodzie, w firmie handlującej gazem. To była praca, dzięki której byłby w życiu ustawiony. Postanowił jednak wrócić. – W Polsce zostało moje dziecko. Chciałem przy nim być – zdradza.

Przez chwilę miał plan, by zrobić studia doktoranckie, ale potrzebował pieniędzy, żeby utrzymać rodzinę. Wtedy postanowił: zajmie się tym, co lubi robić najbardziej. – Jako grafficiarz chciałem oddziaływać na ludzi: wrzucić swój przekaz, rozweselić, zasmucić. A t-shirt jest takim samym nośnikiem informacji, tylko że ruchomym. Daje więcej możliwości i jest legalny – zauważa.

Na koszulki przelewa to, co ma w głowie. Dużo wzorów powstaje pod wpływem impulsu. Są komentarzem do tego, co się akurat dzieje. Czasem są robione dla zabawy, czasem mają głębszy sens, np. antywojenny. – Przez to mniej lub bardziej świadomie oddziałuję na ludzi – uważa. Tak było w 1989 roku. Przed wyborami zrobił z kolegą koszulkę z napisem “dupa”, solidarnościową czcionką, z biało-czerwoną flagą. – Uważałem, że głosowanie, czy to na Solidarność, czy na “komunę”, nie ma sensu. Traktowałem to jako punkową prowokację. Tymczasem wzór wywoływał furię na ulicach. Nie dało się przejść spokojnie w tej koszulce – śmieje się.

Wzory wykonuje sam lub korzysta z pomocy rysowników, którzy przerzucają na papier jego wizje. Inspiruje go meksykańska kultura, klasyczne amerykańskie auta, horrory klasy B z lat 60-tych, komiksy. To wszystko znajduje odbicie na koszulkach. – Do mojej marki przyczepiona jest punkowa metka, ale nie chcę się ograniczać. Chce trafić do różnych środowisk – podkreśla Olek. Choć punkiem czuje się nadal. I mimo 38 lat na karku, ciągle nosi irokeza. Hanys: – Kiedyś go ściąłem. Myślałem, że będę bardziej wiarygodny w urzędach. Ale wcale tak nie było.

W sezonie pracuje nawet po 15 godzin na dobę. Jak trzeba, siedem dni w tygodniu. Przez 12 lat prowadził na ul. Floriańskiej sklep Ebola. Kryzys sprawił, że sklep trzeba było zamknąć. – Nie przynosił zysku, ale był miejscem wymiany pozytywnych myśli. Poznawali się tam przedstawiciele różnych subkultur. Niestety, nie mogłem dłużej dokładać do tego sklepu – mówi.

Teraz sprzedaje towar w internecie. Kokosów na produkcji koszulek nie zbija, bo nie robi ich masowo. – Tyle samo zarabiałbym jako sprzedawca – przyznaje. – Kiedy zakład energetyczny wyłącza mi prąd, a gazownia gaz, myślę sobie: po co ci to? Ale potem znów dochodzę do wniosku, że kasa to nie wszystko. Są fajniejsze rzeczy niż auto prosto z salonu, telewizor na pół ściany i zbieranie pieniędzy. Ja mogę chodzić w starych spodniach i nie mam z tym problemu.

* Materiał ukazał się 29 lipca w “Gazecie Krakowskiej”

 

Losowe zdjęcia

Paura kompasdroga transilvania_tattoo_expo_2009_1_20090617_1308494833 sandy_peng01 billy_the_kid_20091101_1559955617 xdigx_16_20120526_1089149744 sabretooth_6_20121109_1137177987 warsztat_1305-7-of-105 warsztat_1305-71-of-105