Skontaktuj się z nami!   +48 511 991 135

Artur Szolc – tatuator, który poszedł swoją drogą


Znacznie dłużej gra na bębnach niż tatuuje. Zaczął jakieś 20 lat temu. Nagrał kilkanaście płyt z muzykami z różnych klimatów, począwszy od rocka progresywnego, poprzez ambient, hardcore, ska, rock, metal, na popie czy fusion kończąc. Po ośmiu latach fascynacji muzyką, zainteresował się też tatuowaniem. 12 lat temu wziął maszynkę do ręki i już jej nie wypuścił. Nie znosi niezdrowej rywalizacji, przepychania się łokciami po swoje, hipokryzji i lizusostwa. Przedstawiamy Artura Szolca.


Nie lubi oceniania cudzej pracy, bo uważa, że każdy, kto wkłada serce w to, co robi, zasługuje na największe uznanie i najwyższe podium. Szczególnie jeśli chodzi o sztukę. Według niego, każda ocena jest tu mocno subiektywna. Dlatego też ma niechęć do wszelkiego rodzaju konkursów, czy to muzycznych, czy tatuatorskich. Już w szkole nienawidził egzaminów i klasówek. Wtedy też obiecał sobie, że w dorosłym życiu będzie unikał tego typu wydarzeń. Tak też robi. Choć jednocześnie nie neguje osób, które lubię konkursowe współzawodnictwo.

„Każda rywalizacja, szczególnie ta w dziedzinie sztuki, owiana jest największą hipokryzją. Jest tworzona po to, by kogoś pokonać i zakasować, a nie czerpać radość podczas jej tworzenia.”

Dzięki takiemu podejściu, praktycznie nie czuje w życiu stresu. Jak podkreśla, z biegiem czasu nauczył się nie tracić niepotrzebnie energii, tylko lokować ją w odpowiedni sposób. Panuje nad stresem i odpowiednio go wykorzystuje.

Maszynką zaczął posługiwać się 12 lat temu.

„Już wtedy postanowiłem, że pójdę własną drogą. nikomu nie wchodząc w dupę. Zajmę się tatuowaniem, jak tylko mogę najlepiej i spróbuję dojść do wszystkiego sam, metodą prób i błędów, konsultując tylko czasem to, co robię. Przez kilka lat byłem w dobrym kontakcie z Bazylem z Olsztyna i Guyem Aitchinsonem.”

Założył studio w małym pokoju bloku na warszawskiej Pradze Południe.

„Zdawałem sobie sprawę, że to zajebiście trudna droga, ale postanowiłem nie używać łokci do rozpychania się, tylko władować całą energię w to, co mnie kręci. Chyba dzięki temu, że zarówno moja bezczelność, jak i szczęście nie znały granic, od razu zacząłem tatuować metodą freehand.”

Początkowo robił szkice na papierze, ale jakieś osiem lat temu się z tego wycofał. Teraz w większości przypadków tak na prawdę ani on, ani jego klienci nie wiedzą do końca, jak będzie wyglądał finał. Z freehandu robi również portrety, pod warunkiem, że ma zdjęcie w dobrej jakości.
Artur uważa, że to jedna z najbardziej mobilizujących i magicznych rzeczy w takim sposobie pracy.

„W swoim mistycyzmie przypomina to trochę oryginalny tatuaż plemienny. Rysunek bezpośrednio na ciele posiada magiczną moc. Nie chcę tracić tej przyjemności. Podczas rysowania na ciele zachodzi pewna interakcja między dwiema osobami – wyjątkowa nić zaufania. Określam to mianem wyższego stopnia komunikacji. Nie ma fajniejszego płótna do rysowania niż ludzkie ciało. Naturalnie i mnie zdarza się użyć kalki, np. gdy zdjęcie jest zbyt małe, słabej jakości lub na tyle szczegółowe, że nie sposób jej ugryźć pisakiem. Przy zbyt dużej ilości detali pisak jest znacznie mniej trwały i szkic może się zmyć zbyt wcześnie.”

Jego sposób pracy znajduje wielu chętnych. Zdaniem Artura, każdy rysownik zwraca uwagę na inne szczegóły, przez co jego praca nabiera kolorytu charakterystycznego dla jego stylu. Stąd nacisk na rysowanie wszystkiego na skórze. Inną bardzo ważną dla tatuatora sprawą jest wszechstronność. Nie lubi tatuować w jednym stylu, bo uważa, że jest to nudne. Chce ciągle poszerzać horyzonty, poznawać nowe techniki i style. Twierdzi, że to go rozwija i pozwala mu być lepszym twórcą i żyć w harmonii z samym  sobą.

„Trzeba pamiętać, że tatuaż to również usługa i warto czasem posłuchać, czego oczekują ode mnie inni. Takie relacje mogą wiele nauczyć.”

Artur Szolc pracował też w studiach tatuażu w Niemczech i USA. Nie podobało mu się tam jednak, bo 70 proc. pracy wypełniały tandetne wzorki z katalogu. Odczuwał też nacisk na kasę, by robić dużo, szybko i byle co, więc postanowił odwiedzać tylko znajomych i tatuować prywatnie tylko autorskie prace, co robi do tej pory. Jak twierdzi, nie były to swego czasu jakieś topowe studia, więc i poziom pracy pozostawiał wiele do życzenia. Mimo to wyrobił swoją wierną klientelę i poznał przyjaciół, którzy potrafią czekać rok albo i dłużej na  jego wizytę. Jednak najbardziej podoba mu się w Polsce i nie chce stąd wyjeżdżać na stałe. Obecnie prowadzi studio Szolc Art w jednorodzinnym domku zaprojektowanym właśnie na potrzeby studia. Pracuje sam, tatuując po 8-12 godzin dziennie. Ma zapisy na prawie rok do przodu. Wolne weekendy poświęca rodzinie, szczególnie swojej ukochanej córce. Gra również na perkusji w kapeli Soulburners.

„Jestem przeszczęśliwy, że moja pasja to mój zawód. Tatuowanie daje mi nieopisaną satysfakcję, ale i możliwości, bym żył i rozwijał się na godnym poziomie. Życzę tego każdemu człowiekowi na świecie. Byłoby wtedy o wiele fajniej.”

 

Więcej: SZOLC ART

 

Losowe zdjęcia

Madball copenhagen_ink_festival_2012_36_20120529_2032154398 nowohuckie_tatuae_20100911_2038134624 deez_nuts_20111023_1611168590 konwencja_tatuau_w_pradze_2011_20110619_1926872958 sick_of_it_all_20110407_1002706573 death_row_20100718_1699747116 zielone_abki_20091019_1899854804 insuiciety_piaseczno_2009_20090719_1831610181